Dystans253.35 km Czas12:13 Vśrednia20.74 km/h Podjazdy803 m
Temp.33.9 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Namysłowa, czyli walka z upałem i spuchniętym kolanem
Okoliczności wymagały ostrożności: temperatura w cieniu miała wynieść pod Namysłowem 34 stopni, w dodatku w środę uszkodziłem kolano w trakcie wsiadania na rower. Nie uratowało mnie nawet poharatanie lewej łydki, by odciążyć prawą nogę. Po 100 km kolano wyraźnie spuchło w dolnej części, ale bolało tylko przy ruchach na bok. Uszkodziłem więc jakieś chrząstki vel więzadła boczne. Z tych względów tempo było rekreacyjne, szczególnie na jakichkolwiek podjazdach. Trasa była jednak stereotypowo nizinna.
Z racji problemów i patrona (wszystkie trasy "dookoła" jeżdżę od 2019 na cześć Magellańczyków) zdecydowałem się na odrobinę szaleństwa. Rachunek był prosty: nie dysponowałem siłą (obciążenie kolana), nie mogłem liczyć na dobre tempo (obciążenie kolana, przy jeździe na cardio z kolei na przeszkodzie stał upał), w dodatku o 21. musiałem być w domu, by obejrzeć mecz Hiszpania-Polska. Chwilę później pakowałem rower i spoglądając na mecz Anglia-Szkocja szykowałem się do startu. W sobotę o godz. 0:30 startowałem już spod dworca w Częstochowie, czyli najbardziej przyjaznego rowerzystom dworca w tej części świata. Odkryłem po drodze nowy zakaz dla rowerów na drodze rangi wojewódzkiej, a w chwili gdy niemal opuszczałem granice Częstochowy minąłem na murze, wybazgrany sprayem, ale dobrze podświetlony światłem latarni napis "Najman King". Trochę poprawił mi się humor. Przed Kamykiem zrobiło się wreszcie trochę chłodniej, czyli temperatura spadła poniżej 21 stopni, bo w mieście było parno. Kuna była tak zajęta konsumpcją rozjechanego jeża, że przez chwilę myślałem że mnie zaatakuje w obronie zdobyczy (co w przypadku kuny leśnej nie byłoby niemożliwe!). Czmychła dokładnie w chwili gdy chciałem wziąć duży łuk by ją ominąć...
W Kłobucku zaczepiał mnie radiowóz, polski standard. Wiadomo, że gość z aparatem na mini-statywie to szpieg Mossadu, dzielni strusze prafa zainteresowali się zatem dywersantem... Ręce opadają. Po raz pierwszy chłodno zrobiło mi się nad Liswartą. Zastoisko chłodu w Bodzanowicach skłoniło mnie do ubrania nogawek i długiej bluzy. To całkowicie wystarczyło. Zresztą zaczynał się już przedświt, czyli najchłodniejszy moment dnia. Temperatura spadła w ekstremalnym momencie do 16,3 stopnia. Przemykały przez drogę koty, sarny i bażanty. Rozgrzał mnie solidnie odcinek Jamy-Bąków, tak hardkorowa panowała na nim nawierzchnia, formalnie asfaltowa... Jeszcze przed Kluczborkiem jechałem już w krótkim rękawie. Przed Wołczynem pozbyłem się nogawek. To był już trzeci raz w Wołczynie w tym roku. Byłem już o każdej porze: ranem, po południu i nocą. Rok 2021 rokiem wołczyńskim. W Domaszowicach opuściłem spokojną jeszcze krajówkę by odbić na Strzelce, Kowalowice i Wojciechów. W tym ostatnim po raz pierwszy zrobiłem przerwę bo skusił mnie cień przykościelnych lip. Na polach zrobiło się już gorąco. Musiałem się spieszyć by poeksplorować zabytki w Krasowicach (szachulcowy kościół), Ziemiełowicach i Łączanach (pałace). Oba pałace okazały się niedostępne. Ziemiełowice przez właściciela, Łączany przez pokrzywy. Pałac ziemiełowicki jest ładny, szkoda, że widziałem tylko fragmencik. Na pocieszenie zostały mi pawie wrzaski.
Z Łączan - zamiast zgodnie z planem zacząć odwrót - skusiłem się na przypuszczenie ataku na namysłowski rynek (nie ma tego na mapie). Atak się powiódł, ale pobyt na rynkowej patelni był krótki i w sumie bezsensowny. Przy odwrocie natknąłem się zresztą na remont krajowej 39. i testowałem jazdę po frezowanym asfalcie. Odtąd aż do opłotków Pokoju trwało piekiełko. Droga pozbawiona drzew, estońskim zwyczajem jezdnię oddzielał od świata głęboki rów. Patelnia rozgrzanego asfaltu była więc zabezpieczona przez cieniem. Ledwo żywy dopadłem do Lewiatana w Zieleńcu. Kilkaset metrów dalej była... Biedronka.
Czując, że upał wysysa ze mnie nawet radość z jazdy typowo rekreacyjnej, postanowiłem nie jechać dalej tą "drogą śmierci" przez Kup na Ozimek. Wybrałem wersję z cieniem, czyli jazdę przez lasy, przez Paryż i Święciny, Zagwiździe i Budkowice. To był strzał w dziesiątkę. Podziwiałem opuszczone domy w Neuwedel i nie wpieniała mnie nawet wciąż rozkopana droga w Alt Budkowitz - powód? - była w cieniu. Jakże inaczej jechało się w cieniu. Do tego momentu miałem wątpliwości czy zdążę na pociąg z Olesna. Wraz z cieniem moje tempo wzrosło budująco, zapomniałem prawie o kolanie i w Oleśnie zameldowałem się na ponad godzinę przed odjazdem pociągu. Nawiedziłem rzecz jasna oleską Biedrę oraz rozkoszowałem się oleskimi fontannami. Na koniec zaś odkryłem rozkosze dworcowego toi-toja. Cóż to był za toi-toi, król toi-toi! Warto było wybrać drogę przez las i wjechać w krainę cienia, zdążyłem dzięki niemu na mecz, a było warto.
A kolano? Opuchlizna nie zeszła, ale dojechałem bez faszerowania Voltarenem i byłem w stanie w Oleśnie normalnie chodzić po schodach, co w środę wydawało się jeszcze długo nieosiągalne. Rower wszystko leczy, tylko trzeba uważać przy wsiadaniu, zsiadaniu i wysiadaniu (z pociągu)...
Nocny Kłobuck
Nocna Przystajń
Pałac w Jamach
"Pomnik polskiego kierowcy" w Ligocie Górnej koło Kluczborka
Kreuzburg w całej okazałości
Wołczyn
Pałac w Strzelcach koło Namysłowa
Tradycyjna zabudowa
Pałac w Ziemiełowicach (niedostępny)
Tradycyjna zabudowa
Wojciechów pod Bierutowem
Krasowice
Skrót do Smarchowic Wielkich
Między Pokojem a Zawiścią można trafić na Paryż...
Blisko finału
Finał w Oleśnie
Nowość na dworcu w Olesnie, czyli zastępczy dworzec & toitoi
Trasa (doliczyć trzeba dojazdy do stacji oraz 7 km z Łączan do Namysłowa - na mapie pozostał zamysł pierwotny, bez wjeżdżania do Namslau):
Okoliczności wymagały ostrożności: temperatura w cieniu miała wynieść pod Namysłowem 34 stopni, w dodatku w środę uszkodziłem kolano w trakcie wsiadania na rower. Nie uratowało mnie nawet poharatanie lewej łydki, by odciążyć prawą nogę. Po 100 km kolano wyraźnie spuchło w dolnej części, ale bolało tylko przy ruchach na bok. Uszkodziłem więc jakieś chrząstki vel więzadła boczne. Z tych względów tempo było rekreacyjne, szczególnie na jakichkolwiek podjazdach. Trasa była jednak stereotypowo nizinna.
Z racji problemów i patrona (wszystkie trasy "dookoła" jeżdżę od 2019 na cześć Magellańczyków) zdecydowałem się na odrobinę szaleństwa. Rachunek był prosty: nie dysponowałem siłą (obciążenie kolana), nie mogłem liczyć na dobre tempo (obciążenie kolana, przy jeździe na cardio z kolei na przeszkodzie stał upał), w dodatku o 21. musiałem być w domu, by obejrzeć mecz Hiszpania-Polska. Chwilę później pakowałem rower i spoglądając na mecz Anglia-Szkocja szykowałem się do startu. W sobotę o godz. 0:30 startowałem już spod dworca w Częstochowie, czyli najbardziej przyjaznego rowerzystom dworca w tej części świata. Odkryłem po drodze nowy zakaz dla rowerów na drodze rangi wojewódzkiej, a w chwili gdy niemal opuszczałem granice Częstochowy minąłem na murze, wybazgrany sprayem, ale dobrze podświetlony światłem latarni napis "Najman King". Trochę poprawił mi się humor. Przed Kamykiem zrobiło się wreszcie trochę chłodniej, czyli temperatura spadła poniżej 21 stopni, bo w mieście było parno. Kuna była tak zajęta konsumpcją rozjechanego jeża, że przez chwilę myślałem że mnie zaatakuje w obronie zdobyczy (co w przypadku kuny leśnej nie byłoby niemożliwe!). Czmychła dokładnie w chwili gdy chciałem wziąć duży łuk by ją ominąć...
W Kłobucku zaczepiał mnie radiowóz, polski standard. Wiadomo, że gość z aparatem na mini-statywie to szpieg Mossadu, dzielni strusze prafa zainteresowali się zatem dywersantem... Ręce opadają. Po raz pierwszy chłodno zrobiło mi się nad Liswartą. Zastoisko chłodu w Bodzanowicach skłoniło mnie do ubrania nogawek i długiej bluzy. To całkowicie wystarczyło. Zresztą zaczynał się już przedświt, czyli najchłodniejszy moment dnia. Temperatura spadła w ekstremalnym momencie do 16,3 stopnia. Przemykały przez drogę koty, sarny i bażanty. Rozgrzał mnie solidnie odcinek Jamy-Bąków, tak hardkorowa panowała na nim nawierzchnia, formalnie asfaltowa... Jeszcze przed Kluczborkiem jechałem już w krótkim rękawie. Przed Wołczynem pozbyłem się nogawek. To był już trzeci raz w Wołczynie w tym roku. Byłem już o każdej porze: ranem, po południu i nocą. Rok 2021 rokiem wołczyńskim. W Domaszowicach opuściłem spokojną jeszcze krajówkę by odbić na Strzelce, Kowalowice i Wojciechów. W tym ostatnim po raz pierwszy zrobiłem przerwę bo skusił mnie cień przykościelnych lip. Na polach zrobiło się już gorąco. Musiałem się spieszyć by poeksplorować zabytki w Krasowicach (szachulcowy kościół), Ziemiełowicach i Łączanach (pałace). Oba pałace okazały się niedostępne. Ziemiełowice przez właściciela, Łączany przez pokrzywy. Pałac ziemiełowicki jest ładny, szkoda, że widziałem tylko fragmencik. Na pocieszenie zostały mi pawie wrzaski.
Z Łączan - zamiast zgodnie z planem zacząć odwrót - skusiłem się na przypuszczenie ataku na namysłowski rynek (nie ma tego na mapie). Atak się powiódł, ale pobyt na rynkowej patelni był krótki i w sumie bezsensowny. Przy odwrocie natknąłem się zresztą na remont krajowej 39. i testowałem jazdę po frezowanym asfalcie. Odtąd aż do opłotków Pokoju trwało piekiełko. Droga pozbawiona drzew, estońskim zwyczajem jezdnię oddzielał od świata głęboki rów. Patelnia rozgrzanego asfaltu była więc zabezpieczona przez cieniem. Ledwo żywy dopadłem do Lewiatana w Zieleńcu. Kilkaset metrów dalej była... Biedronka.
Czując, że upał wysysa ze mnie nawet radość z jazdy typowo rekreacyjnej, postanowiłem nie jechać dalej tą "drogą śmierci" przez Kup na Ozimek. Wybrałem wersję z cieniem, czyli jazdę przez lasy, przez Paryż i Święciny, Zagwiździe i Budkowice. To był strzał w dziesiątkę. Podziwiałem opuszczone domy w Neuwedel i nie wpieniała mnie nawet wciąż rozkopana droga w Alt Budkowitz - powód? - była w cieniu. Jakże inaczej jechało się w cieniu. Do tego momentu miałem wątpliwości czy zdążę na pociąg z Olesna. Wraz z cieniem moje tempo wzrosło budująco, zapomniałem prawie o kolanie i w Oleśnie zameldowałem się na ponad godzinę przed odjazdem pociągu. Nawiedziłem rzecz jasna oleską Biedrę oraz rozkoszowałem się oleskimi fontannami. Na koniec zaś odkryłem rozkosze dworcowego toi-toja. Cóż to był za toi-toi, król toi-toi! Warto było wybrać drogę przez las i wjechać w krainę cienia, zdążyłem dzięki niemu na mecz, a było warto.
A kolano? Opuchlizna nie zeszła, ale dojechałem bez faszerowania Voltarenem i byłem w stanie w Oleśnie normalnie chodzić po schodach, co w środę wydawało się jeszcze długo nieosiągalne. Rower wszystko leczy, tylko trzeba uważać przy wsiadaniu, zsiadaniu i wysiadaniu (z pociągu)...
Nocny Kłobuck
Nocna Przystajń
Pałac w Jamach
"Pomnik polskiego kierowcy" w Ligocie Górnej koło Kluczborka
Kreuzburg w całej okazałości
Wołczyn
Pałac w Strzelcach koło Namysłowa
Tradycyjna zabudowa
Pałac w Ziemiełowicach (niedostępny)
Tradycyjna zabudowa
Wojciechów pod Bierutowem
Krasowice
Skrót do Smarchowic Wielkich
Między Pokojem a Zawiścią można trafić na Paryż...
Blisko finału
Finał w Oleśnie
Nowość na dworcu w Olesnie, czyli zastępczy dworzec & toitoi
Trasa (doliczyć trzeba dojazdy do stacji oraz 7 km z Łączan do Namysłowa - na mapie pozostał zamysł pierwotny, bez wjeżdżania do Namslau):
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.