Dystans53.00 km Czas02:45 Vśrednia19.27 km/h Podjazdy350 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Ten ostatni raz w latach 10.
Sama trasa ciężka: potężna wilgotność, mikra widoczność (miejscami 10 metrów), 2 postoje na przejazdach, łącznie pół godziny w plecy i zmarznięte palce u stóp (puszczali po 2 składy ,w obu przypadkach, na bezczela, nie otwierając pomiędzy szlabanów). Olbrzymi ruch na drogach, zakończenie godne tego roku.
Symboliczny jest fakt, że padł mi licznik (wilgoć!) i odczyt jest szacowany...
[Grodziec]
Dla mnie lata dziesiąte zaczęły się równie źle jak skończyły: na początku lipca 2011 doznałem poważnej kontuzji (rana szyta) stawu skokowego i straciłem całe lato. W roku 2020 straciłem nie tylko piękny kwiecień (z dniami wolnymi!), ale też plany na wiosnę i lato. Historia zatoczyła więc klasyczne koło.
Słaby był też dla mnie w latach 10. rok 2013, naznaczony kupnem mieszkania i tego konsekwencjami (remont) oraz kolejny rok z kontuzją, czyli 2017, gdy po zimnej wiośnie nadeszło zimne i mokre lato na północy Polski (gdzie akurat rowerowałem), zwieńczone nagłą poprawą pogody i moją bolesną kontuzją stopy... Straciłem całą drugą połowę lata, a bawiłem się wtedy w "zalicz gminę na rowerze". Poza trzema nieparzystymi latami (2011-2013-2017) była to jednak dekada bogata i udana. W 2014 nastąpiła seria 7 lat tłustych, zakończona dopiero przeciwnościami roku 2020. Jechałem już w tym 2020 roku na oparach, czułem sakwiarskie wypalenie, tym bardziej że koronawirus skasował moje skandynawskie plany. Miałem zakończyć dekadę z przytupem, musiałem zaś ratować sezon "rajdami przygodowymi", czyli wypadami jedno lub dwudniowymi. Zamiast ostatniej poważnej wielodniowej trasy rok zdominowały rajdy ratunkowe i ratunkowa trasa wielodniowa po Korona-Francji. Tym sposobem uratowałem ten nieszczęsny rok 2020. Udało mi się to, choć w kwietniu chciałem rzucić rower na poważnie.
Zaliczyłem w 2020 r. rekordową liczbę wypadów długodystansowych, ale nie wynikało to z planów, to był skutek uboczny ograniczeń. Musiałem wymyślić sezon na nowo i po najgorszym od dekady kwietniu nastąpił lepszy maj i znakomity czerwiec. Przyciśnięcie dopiero w czerwcu sprawiło, że optymalną formę uzyskałem dopiero na początku sierpnia, ale wolne od ograniczeń lato wykorzystałem niemal na maksimum możliwości. Pascal pisał, że często nie doceniamy korzyści płynących z klęsk. Ja je doceniam - to była niepowtarzalna wiosna (wpierw uwięzienie przy cudnej pogodzie w kwietniu, następnie od końca kwietnia rajdy w dni powszednie, możliwe dzięki covidowej organizacji pracy) i jedyne takie lato, zdominowane przez krótkie wypady, bo wyprawę potraktowałem jako formę treningu, nie przygotowywałem się do niej w żaden sposób (zaliczyłem tylko jeden wypad z namiotem, w dodatku po smętnych nizinach dookoła Radomia).
[Młode śmieszki bały się latać w takiej mgle i wolały plażować nad Pogorią]
Te kończące się 7 lat tłustych zwieńczyłem 10 wyprawami wielodniowymi w 17 krajach. Ustanowiłem swoje rekordy w rocznym dystansie (2018) i rocznym przewyższeniu (2019). W 7 lat przejechałem 114 tys. km, w większości z pełnym bagażem i niemal wyłącznie na trekkingu (przynajmniej z jedną sakwą u boku). Zdobyłem w cyklotreku prawie 100 gór, od pozbawionych szlaków beskidzkich gór drugiego planu aż po alpejskie i pirenejskie trzytysięczniki. Oglądałem wschody i zachody słońca, polowałem z aparatem na koziorożce i bociany czarne. Parkowałem rower w korytach potoków, spałem na studzienkach ściekowych, piłem deszczówkę i zwiedzałem szpitale we Francji i w Toruniu. Zaliczyłem wszystkie polskie gminy, trzykrotnie objechałem Polskę dookoła i przejechałem górami z Portugalii do Polski. W Estonii brali mnie za Rosjanina, we Włoszech za Niemca, w Czechach za Słowaka i tylko w Austrii za swojaka.
Czas na przerwę, zbyt intensywna jazda na rowerze powoduje zaniedbania w innych dziedzinach. Rok 2021 nie zapowiada się zbyt optymistycznie, nie mam wobec niego żadnych oczekiwań, planuję zmiany i siłą rzeczy czasu na rower będę miał znacznie mniej niż dotąd.
Czas na sezon przejściowy.
Symboliczny jest fakt, że padł mi licznik (wilgoć!) i odczyt jest szacowany...
[Grodziec]
Dla mnie lata dziesiąte zaczęły się równie źle jak skończyły: na początku lipca 2011 doznałem poważnej kontuzji (rana szyta) stawu skokowego i straciłem całe lato. W roku 2020 straciłem nie tylko piękny kwiecień (z dniami wolnymi!), ale też plany na wiosnę i lato. Historia zatoczyła więc klasyczne koło.
Słaby był też dla mnie w latach 10. rok 2013, naznaczony kupnem mieszkania i tego konsekwencjami (remont) oraz kolejny rok z kontuzją, czyli 2017, gdy po zimnej wiośnie nadeszło zimne i mokre lato na północy Polski (gdzie akurat rowerowałem), zwieńczone nagłą poprawą pogody i moją bolesną kontuzją stopy... Straciłem całą drugą połowę lata, a bawiłem się wtedy w "zalicz gminę na rowerze". Poza trzema nieparzystymi latami (2011-2013-2017) była to jednak dekada bogata i udana. W 2014 nastąpiła seria 7 lat tłustych, zakończona dopiero przeciwnościami roku 2020. Jechałem już w tym 2020 roku na oparach, czułem sakwiarskie wypalenie, tym bardziej że koronawirus skasował moje skandynawskie plany. Miałem zakończyć dekadę z przytupem, musiałem zaś ratować sezon "rajdami przygodowymi", czyli wypadami jedno lub dwudniowymi. Zamiast ostatniej poważnej wielodniowej trasy rok zdominowały rajdy ratunkowe i ratunkowa trasa wielodniowa po Korona-Francji. Tym sposobem uratowałem ten nieszczęsny rok 2020. Udało mi się to, choć w kwietniu chciałem rzucić rower na poważnie.
Zaliczyłem w 2020 r. rekordową liczbę wypadów długodystansowych, ale nie wynikało to z planów, to był skutek uboczny ograniczeń. Musiałem wymyślić sezon na nowo i po najgorszym od dekady kwietniu nastąpił lepszy maj i znakomity czerwiec. Przyciśnięcie dopiero w czerwcu sprawiło, że optymalną formę uzyskałem dopiero na początku sierpnia, ale wolne od ograniczeń lato wykorzystałem niemal na maksimum możliwości. Pascal pisał, że często nie doceniamy korzyści płynących z klęsk. Ja je doceniam - to była niepowtarzalna wiosna (wpierw uwięzienie przy cudnej pogodzie w kwietniu, następnie od końca kwietnia rajdy w dni powszednie, możliwe dzięki covidowej organizacji pracy) i jedyne takie lato, zdominowane przez krótkie wypady, bo wyprawę potraktowałem jako formę treningu, nie przygotowywałem się do niej w żaden sposób (zaliczyłem tylko jeden wypad z namiotem, w dodatku po smętnych nizinach dookoła Radomia).
[Młode śmieszki bały się latać w takiej mgle i wolały plażować nad Pogorią]
Te kończące się 7 lat tłustych zwieńczyłem 10 wyprawami wielodniowymi w 17 krajach. Ustanowiłem swoje rekordy w rocznym dystansie (2018) i rocznym przewyższeniu (2019). W 7 lat przejechałem 114 tys. km, w większości z pełnym bagażem i niemal wyłącznie na trekkingu (przynajmniej z jedną sakwą u boku). Zdobyłem w cyklotreku prawie 100 gór, od pozbawionych szlaków beskidzkich gór drugiego planu aż po alpejskie i pirenejskie trzytysięczniki. Oglądałem wschody i zachody słońca, polowałem z aparatem na koziorożce i bociany czarne. Parkowałem rower w korytach potoków, spałem na studzienkach ściekowych, piłem deszczówkę i zwiedzałem szpitale we Francji i w Toruniu. Zaliczyłem wszystkie polskie gminy, trzykrotnie objechałem Polskę dookoła i przejechałem górami z Portugalii do Polski. W Estonii brali mnie za Rosjanina, we Włoszech za Niemca, w Czechach za Słowaka i tylko w Austrii za swojaka.
Czas na przerwę, zbyt intensywna jazda na rowerze powoduje zaniedbania w innych dziedzinach. Rok 2021 nie zapowiada się zbyt optymistycznie, nie mam wobec niego żadnych oczekiwań, planuję zmiany i siłą rzeczy czasu na rower będę miał znacznie mniej niż dotąd.
Czas na sezon przejściowy.
Komentarze
Jeździć będę rzecz jasna dalej, tylko z mniejszym rozmachem statystycznym (trasy wielodniowe i roczna suma kilometrów).
dzięki za bycie inspiracją.
U mnie marzec/kwiecień to był mocno wycieczkowy, unikałem jedynie pociągów i w najgorszym momencie lasów co przekładało się na dość długie jak na moje przyzwyczajenia trasy. Powodzenia z innymi dziedzinami!