Dystans10.00 km
SprzętWigry 3
Nad Nidę
Dopiero 19 czerwca zakończyłem pobyt w sanatorium-krematorium (jak pieszczotliwie nazywaliśmy sanatorium w Rabce). Piątek 20 czerwca był więc pierwszym w moim życiu dniem rozdania świadectw w podstawówce.... Zgrzytały mi zęby. Najpierw 2 miesiące więzienia w Rabce a potem jeszcze oczekiwanie na wymarzony wyjazd na wieś. Przybyliśmy na wieś z tatą dopiero 21 czerwca (brat z mamą wczasowali sobie już od tygodnia). Byłem tak zdesperowany, że jeszcze tego samego dnia zmusiłem go do przygotowania wsiowego roweru do jazdy. O dziwo, jak nigdy wcześniej, doprowadził rower do użytku już pierwszego dnia pobytu :) Miał chyba poczucie winy za zabranie mi wiosny zesłaniem do Rabki. Poza głodem roweru miałem też najniższe BMI w życiu. W dzieciństwie byłem chudzielcem, ale po Rabce ważyłem 63 kg przy wzroście 182 cm... Codzienny wycisk na basenie w połączeniu z głodowymi porcjami; to musiało się tak skończyć... W Bogucicach czekała na mnie niespodzianka: mam kupiła przewodnik "Ponidzie" i mi go pokazała. To był jej straszliwy błąd. Po kilku latach musiałem go odkupywać, bo nie rozstawałem się z nim nawet na krok. W roli "Biblii" zastąpił mi "Przewodnik do rozpoznawania roślin i zwierząt na wycieczce" wyd. Multico.
Ta zamiana świętych ksiąg była potwierdzeniem, że ptasznika definitywnie zastąpił pasjonat-rowerzysta. W 1997 roku moje krajoznawcze podboje były jeszcze ograniczone, ale było to efektem krótkiego, ledwie 2-tygodniowego pobytu (rok wcześniej byłem niemal miesiąc). Podobnie jak rok wcześniej dłuższe wypady przedsięwziąłem dopiero po wyjeździe mamy, w pełnej konspiracji przed tatusiem, który miał cały czas na głowie młodszego brata.
Już przy pierwszym wypadzie ruszyłem w nieznane. Dojechałem do Kowali i szukałem nowej drogi nad Nidę. Tak zawzięcie, że wlazłem w bagno, uwaliłem spodnie i utopiłem tenisówki. Udało mi się wydobyć z błota rower. Dzień później była niedziela i dostałem szlaban do wtorku na rower. Dopiero po rytualnej wizycie na targu w Pińczowie (PKS-em rzecz jasna) odzyskałem swobodę ruchu. Mama była jeszcze przez tydzień i postanowiłem powstrzymać się do jej wyjazdu z ambitniejszymi eksploracjami...
Dopiero 19 czerwca zakończyłem pobyt w sanatorium-krematorium (jak pieszczotliwie nazywaliśmy sanatorium w Rabce). Piątek 20 czerwca był więc pierwszym w moim życiu dniem rozdania świadectw w podstawówce.... Zgrzytały mi zęby. Najpierw 2 miesiące więzienia w Rabce a potem jeszcze oczekiwanie na wymarzony wyjazd na wieś. Przybyliśmy na wieś z tatą dopiero 21 czerwca (brat z mamą wczasowali sobie już od tygodnia). Byłem tak zdesperowany, że jeszcze tego samego dnia zmusiłem go do przygotowania wsiowego roweru do jazdy. O dziwo, jak nigdy wcześniej, doprowadził rower do użytku już pierwszego dnia pobytu :) Miał chyba poczucie winy za zabranie mi wiosny zesłaniem do Rabki. Poza głodem roweru miałem też najniższe BMI w życiu. W dzieciństwie byłem chudzielcem, ale po Rabce ważyłem 63 kg przy wzroście 182 cm... Codzienny wycisk na basenie w połączeniu z głodowymi porcjami; to musiało się tak skończyć... W Bogucicach czekała na mnie niespodzianka: mam kupiła przewodnik "Ponidzie" i mi go pokazała. To był jej straszliwy błąd. Po kilku latach musiałem go odkupywać, bo nie rozstawałem się z nim nawet na krok. W roli "Biblii" zastąpił mi "Przewodnik do rozpoznawania roślin i zwierząt na wycieczce" wyd. Multico.
Ta zamiana świętych ksiąg była potwierdzeniem, że ptasznika definitywnie zastąpił pasjonat-rowerzysta. W 1997 roku moje krajoznawcze podboje były jeszcze ograniczone, ale było to efektem krótkiego, ledwie 2-tygodniowego pobytu (rok wcześniej byłem niemal miesiąc). Podobnie jak rok wcześniej dłuższe wypady przedsięwziąłem dopiero po wyjeździe mamy, w pełnej konspiracji przed tatusiem, który miał cały czas na głowie młodszego brata.
Już przy pierwszym wypadzie ruszyłem w nieznane. Dojechałem do Kowali i szukałem nowej drogi nad Nidę. Tak zawzięcie, że wlazłem w bagno, uwaliłem spodnie i utopiłem tenisówki. Udało mi się wydobyć z błota rower. Dzień później była niedziela i dostałem szlaban do wtorku na rower. Dopiero po rytualnej wizycie na targu w Pińczowie (PKS-em rzecz jasna) odzyskałem swobodę ruchu. Mama była jeszcze przez tydzień i postanowiłem powstrzymać się do jej wyjazdu z ambitniejszymi eksploracjami...
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.