Dystans108.37 km Czas07:05 Vśrednia15.30 km/h Podjazdy1392 m
Dzień 39: Sztorm po austriacku

W nocy mocno padało, nad ranem witają mnie ciemne, niskie chmury. Pierwszym miejscem w którym się zatrzymuję jest malowniczo położony nad Innem Rattenberg – najmniejsze miasto Austrii. Następny postój, tym razem aprowizacyjny, miałem w Wörgl. Gdy ruszałem spod sklepu już kropiło. Deszcz męczył mnie do końca dnia. Gdy siła deszczu rosła i przechodził w alpejską ulewę, ukrywałem się razem z austriackimi rowerzystami pod dachami stodół. Tutaj muszę zauważyć, że byli świetnie przygotowani na deszcz, dysponowali kwaterami w gasthofach i mogli bardziej nonszalancko podchodzić do żywiołu. Ja wiedziałem, że gdy przemoczy mi buty, będę jechał kilka dni w kompletnie mokrych. Temperatura zrobiła się zaś austriacko-alpejska, czyli marzły dłonie i jechałem w dwóch długich rękawach.

W deszczu przeprawiałem się przez St.Johann in Tirol oraz kolejne dziwne podjazdy na trasie rowerowej. Od St. Johann nie opuszczałem w zasadzie tras rowerowych. Było mi wystarczająco źle w tych mokrych łachach, za towarzystwem blachosmrodów nie tęskniłem. Szlak rowerowy opuściłem dopiero przed Weissbach bei Lofer, przekraczając rzekę Saalach. To były pierwsze kilometry poza Tyrolem, znajdowałem się już w kraju salzburskim. Miałem sprytny plan dostania się od strony lasu do kempingu, na którym w 2016 r. sporo zapłaciłem za pobyt, a który miał otwarte, niestrzeżone wejścia od strony leśnego duktu. Nie doceniłem przebiegłości właścicieli „Ferienwiese”. Na jakieś 500 metrów przed kempingiem wygodny leśny dukt był zwyczajnie przeryty fosą i zagrodzony szlabanem i ogrodzeniem z drutu. Sprytny dwa razy traci, nie było sensu wracać w deszczu i o zmierzchu leśną drogą. Rozbiłem się zatem tuż nad brzegiem rzeki Saalach, bo tylko w tym miejscu byłem niewidoczny.

Dopiero gdy wygodnie ułożyłem się do snu, skojarzyłem że jestem kilka metrów od rzeki. Skarpa miała ze 4 metry wysokości, ale dla alpejskiej rzeki przy intensywnych opadach nie ma rzeczy niemożliwych… Mój niepokój nie był bezpodstawny, padało nieustannie, coraz intensywniej. Padało całą noc i nad ranem, gdy wyskoczyłem z namiotu by sprawdzić stan rzeki, dalej padało. Poziom wody wzrósł na szczęście nieznacznie. Nie zalało mi namiotu od dołu, zalało natomiast po raz kolejny od góry. Tym razem nie pomogła nawet przygotowana zawczasu warstwa ochronna, osłaniającą skrzyżowanie stelaża. Patent okazał się skuteczny, dopiero po kolejnym wzmocnieniu, gdy pozbyłem już z namiotu wszystkich reklamówek. Tradycyjnie, Alpy próbowały mnie utopić we własnym namiocie w okolicy trzeciej w nocy. Tym razem było jednak przenikliwie zimno, to już nie były okolice Maggiore, od sławetnego lania upłynęły ledwie 4 dni. Coś we mnie pękło, zatęskniłem za domem.


Gdzieś w Tyrolu

Lało momentami straszliwie

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa zycia
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]