Dystans111.73 km Czas08:34 Vśrednia13.04 km/h Podjazdy3190 m
Dzień 36: Guten Morgen

Utknięcie nad jeziorem Maggiore podziałało na mnie jak katharsis. Odświeżyło mi formę, dodało wigoru. Rankiem raźno ruszyłem dalej, dalej w górę. Było przyjemnie chłodno, na drodze żywego ducha: tylko ja, cisza, czyste niebo i Alpy. Ta cisza okazała się być zwodnicza, bo w krótkim odstępie czasu minęły mnie dwie pary staruszków, jadąc na rowerach pod górkę. To że były to rowery elektryczne, było mało pocieszające, albowiem drugi tandem składał się z zasuszonych 80-latków… Przez chwile pomyślałem, że następni będą staruszkowie na elektrycznych balkonikach, albo łóżkach szpitalnych z kroplówkami…Wziąłem się w garść i tę drugą parę zdołałem dogonić i wyprzedzić. Zrobiłem nawet sporą przewagę nad nimi. Co za upadek: cieszyć się z pokonania 80-latków na podjeździe… O tempora, o mores!

W przeciwieństwie do podjazdu, zjazd był nieciekawy pejzażowo i krótki. Przejazd przez dolinę Hinterrhein nie zaliczał się zaś do szczególnie urokliwych. Moja poczciwa stara droga musiała co chwilę ustępować w wąskiej dolinie miejsca szwajcarskiej „13”. Jeszcze przed Splugen zrobiłem sobie przerwę śniadaniową. Na zjeździe z San Bernardino przeżyłem zaś prawdziwy szok słuchowy: usłyszałem od pewnej pani „Guten Morgen”. To było jak uderzenie obuchem – a więc stało się – dotarłem w te germańskie Alpen. Koniec sielanki, odtąd krowy będą skrupulatnie wypastowane, łąki wygrabione a pelargonie w doniczkach…

W zasadzie nie przeszkadza mi to. Odmiana się przyda, poza tym lubię brzmienie niemieckiego. Ich bin Oberschlesier.
Niestety podjazd na Passo della Spluga nie ma nic wspólnego z idyllą. Ruch jest duży, nachylenie spore, serpentyny jedna na drugiej. Pną się w górę niemal pionowo, jedna wstęga nad drugą. Auta wjeżdżają i zjeżdżają z taką regularnością, że całość wygląda jak makieta z Kolejkowa. Wydaje się, że orbitują wokół góry. Na samym siodle dopada mnie remont drogi. Nie jest tak sielsko jak na Bernardino. Szybko opuszczam przełęcz i mknę w stronę Chiavenny. Gdy nachylenie wzrasta, gdy zaczynam czuć znów wiatr we włosach i chce mi się śpiewać, właśnie wtenczas uaktywnia się prawo Murphy’ego. Łapię gumę w oponie, a właściwie to wygina mi nienaturalnie wentyl w dętce i rozszczelnia jego łączenie z resztą dętki.

Po uporaniu się z awarią, już mniej entuzjastycznie ruszam dalej. Zła passa łatwo nie ustępuje: pojawiają się remonty, ba, dużo gorzej: kładą nowy asfalt. Co chwile napotykam światła, walce, samochody stojące w korkach…
Po drodze mam chwile radości na cudownych w swoim zaplątaniu serpentynach, ale generalnie zaczyna mi doskwierać upał. Podjazd na Maloję jest już walką z upałem, a potem z czasem. Udaje mi się dotrzeć na kemping "Plan Curtinac" w momencie, gdy osiada wieczorna mgła. To mój trzeci i ostatni kemping na trasie. Oczywiście - tak jak na pozostałych - mój pobyt nie zostaje zalegalizowany. RODO, RODO über alles! 

Dzień jest coraz krótszy. Jest już 9 sierpnia i 36 dzień podróży, ostatni z morderczym przewyższeniem. Następnymi celami wyprawy są Val Mustair i dolina Innu. Docieram znów w znane okolice (Gryzonia), ale postaram się jechać taką trasą by odwiedzić nowe miejsca. No i nie byłem jeszcze w Innsbrucku, wypada nadrobić zaległości. 


Zjazd z Passo della Spluga w stronę Chiavenny

Ostatnie chwile jasności - podjazd na Maloję, trzecią przełęcz dnia. Tutaj był wyczekiwany alpejski klimacik, zbliżał się zachód: "hen w dolinach, gaśnie płomień róż, opada mgła". 

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa nnejt
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]