Dystans128.06 km Czas07:31 Vśrednia17.04 km/h VMAX60.42 km/h Podjazdy1424 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 32: Powrót do Aosty
Wszystko zaczyna się zgodnie z porządkiem wszechświata, gdy tylko powracam na asfalt ruszam w górę. Za La Combaz włączam się w główny nurt podjazdu na Małego Bernarda. Jadę tu po raz drugi, tym razem jednak o poranku. Nie jest to najpiękniejsza drogowa przełęcz Alp, w zasadzie jest jedną z mniej ciekawych widokowo. Dalej są tu obecne stragany z kiczowatymi pamiątkami, dalej stróżują wykonane z tworzyw sztucznych bernardyny...
Gdy osiągam dno doliny Aosty trafiam w sam środek włoskiego piekiełka. Błyskawicznie chcę wrócić do Francji. Mijają mnie sami piraci drogowi. Droga jest ruchliwa i nie ma dla niej alternatywy. Gdy docieram do Aosty, wstępuję do pierwszego lepszego marketu, skończyły mi się zapasy strategiczne, czyli pieczywo. Tymczasem Conad mnie bulwersuje: wpierw cenami, potem brakiem bagietek. Wybiegam stamtąd bez zakupów. Sfrancuziałem definitywnie, podejmuję walkę o bagietki i przebijam się przez centrum Aosty, do Carrefoura. Cel osiągam, potem konsumuję i zwiedzam.
Męczy mnie znowu upał, ten typowy zaduch, zawiesinka która najpóźniej za kilka dni eksploduje z hukiem, będą błyskawice i grzmoty, sznury wody. Nie mam złudzeń. Na razie jednak chcę uciec jak najdalej w dół doliny. Gdy wyjeżdżam z Aosty czeka mnie prawdziwa gehenna. Jest tu autostrada, ale wygląda na to że nikt o tym nie wie, wszyscy pchają się SS-26. Zaciskam zęby i jadę, z obu stron sznur aut, znikąd ratunku. Wreszcie tuż za Nus padam w cieniu ogrodzenia „Campo Sportivo”. Muszę złapać oddech i przeanalizować mapę. Wybrałem znakomite miejsce na przerwę, tuż obok odchodzi droga do Fenis. Zwiedzam zamek w Fenis i jadę dalej interwałową, ale odsączoną z ruchu samochodowego drogą lokalną. Panuje atmosfera zatęchłego, wielodniowego upału. Docieram w ten sposób do Chatillon. Gdy wyjeżdżam z Chatillon, powracam na SS-26. Od kiedy tylko wjechałem do doliny walczę z wiatrem, cały czas wieje w twarz. Znowu biednemu wiatr w oczy. Na poprzednim nizinnym odcinku (do Awinionu) było tak samo.
Jadę i jadę w dół doliny, a do wylotu wciąż mam daleko. Denerwuje mnie ten porywisty wiatr w twarz, co jakiś czas słyszę cykady. Ostatni raz słyszałem je pod Awinionem. Rozglądam się już profilaktycznie za noclegiem. Przekroczyłem 100 km dniówki i jeśli tylko dostanę pretekst w postaci dogodnego miejsca na biwak, od razu przejdę w stan spoczynku. Dolina nie daje mi jednak forów. Są tu albo domy, albo rzeka, albo strome zbocza. Ruch na drodze zauważalnie się zmniejsza, robi się sympatycznie. Nawet wiatr zaczyna wygasać. Teraz to mógłbym jechać, ale po co jechać w ciemności? Jeszcze intensywniej rozglądam się za skrawkiem ziemi na biwak, w końcu ten wymarzony skrawek znajduję. Między skalnym ostańcem a rzeką. Od drogi SS-26 osłania mnie skała, od autostrady rzeka. Oto moja ziemia – kilka metrów kwadratowych zawłaszczonych z łąki. 30 metrów dalej biegnie jezdnia, ale odgradza mnie od niej skała. Takie filigranowe przydrożne noclegi lubię najbardziej.
W drodze na Małego Berniego
Zamek Fenis
Wszystko zaczyna się zgodnie z porządkiem wszechświata, gdy tylko powracam na asfalt ruszam w górę. Za La Combaz włączam się w główny nurt podjazdu na Małego Bernarda. Jadę tu po raz drugi, tym razem jednak o poranku. Nie jest to najpiękniejsza drogowa przełęcz Alp, w zasadzie jest jedną z mniej ciekawych widokowo. Dalej są tu obecne stragany z kiczowatymi pamiątkami, dalej stróżują wykonane z tworzyw sztucznych bernardyny...
Gdy osiągam dno doliny Aosty trafiam w sam środek włoskiego piekiełka. Błyskawicznie chcę wrócić do Francji. Mijają mnie sami piraci drogowi. Droga jest ruchliwa i nie ma dla niej alternatywy. Gdy docieram do Aosty, wstępuję do pierwszego lepszego marketu, skończyły mi się zapasy strategiczne, czyli pieczywo. Tymczasem Conad mnie bulwersuje: wpierw cenami, potem brakiem bagietek. Wybiegam stamtąd bez zakupów. Sfrancuziałem definitywnie, podejmuję walkę o bagietki i przebijam się przez centrum Aosty, do Carrefoura. Cel osiągam, potem konsumuję i zwiedzam.
Męczy mnie znowu upał, ten typowy zaduch, zawiesinka która najpóźniej za kilka dni eksploduje z hukiem, będą błyskawice i grzmoty, sznury wody. Nie mam złudzeń. Na razie jednak chcę uciec jak najdalej w dół doliny. Gdy wyjeżdżam z Aosty czeka mnie prawdziwa gehenna. Jest tu autostrada, ale wygląda na to że nikt o tym nie wie, wszyscy pchają się SS-26. Zaciskam zęby i jadę, z obu stron sznur aut, znikąd ratunku. Wreszcie tuż za Nus padam w cieniu ogrodzenia „Campo Sportivo”. Muszę złapać oddech i przeanalizować mapę. Wybrałem znakomite miejsce na przerwę, tuż obok odchodzi droga do Fenis. Zwiedzam zamek w Fenis i jadę dalej interwałową, ale odsączoną z ruchu samochodowego drogą lokalną. Panuje atmosfera zatęchłego, wielodniowego upału. Docieram w ten sposób do Chatillon. Gdy wyjeżdżam z Chatillon, powracam na SS-26. Od kiedy tylko wjechałem do doliny walczę z wiatrem, cały czas wieje w twarz. Znowu biednemu wiatr w oczy. Na poprzednim nizinnym odcinku (do Awinionu) było tak samo.
Jadę i jadę w dół doliny, a do wylotu wciąż mam daleko. Denerwuje mnie ten porywisty wiatr w twarz, co jakiś czas słyszę cykady. Ostatni raz słyszałem je pod Awinionem. Rozglądam się już profilaktycznie za noclegiem. Przekroczyłem 100 km dniówki i jeśli tylko dostanę pretekst w postaci dogodnego miejsca na biwak, od razu przejdę w stan spoczynku. Dolina nie daje mi jednak forów. Są tu albo domy, albo rzeka, albo strome zbocza. Ruch na drodze zauważalnie się zmniejsza, robi się sympatycznie. Nawet wiatr zaczyna wygasać. Teraz to mógłbym jechać, ale po co jechać w ciemności? Jeszcze intensywniej rozglądam się za skrawkiem ziemi na biwak, w końcu ten wymarzony skrawek znajduję. Między skalnym ostańcem a rzeką. Od drogi SS-26 osłania mnie skała, od autostrady rzeka. Oto moja ziemia – kilka metrów kwadratowych zawłaszczonych z łąki. 30 metrów dalej biegnie jezdnia, ale odgradza mnie od niej skała. Takie filigranowe przydrożne noclegi lubię najbardziej.
W drodze na Małego Berniego
Zamek Fenis
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.