Dystans76.94 km Czas05:43 Vśrednia13.46 km/h VMAX55.96 km/h Podjazdy2804 m
Dzień 30: Gloria victis!

W zasadzie dzień zaczął się już o 3 w nocy, sprintem do toalety. Sprint zakończył się powodzeniem, boje się nawet pomyśleć, co by było gdyby… Było niewiarygodnie zimno. Zdążyłem całkowicie odzwyczaić się od takich temperatur. Czasem jednak złe okoliczności przynoszą dobre skutki. Dla mnie takim pożytkiem było rekordowo szybkie wyruszenie na trasę około 5 rano. Nie wybiło jeszcze wpół do siódmej a ja ruszałem już na szlak. Rower ukryłem w gęstwie niekoszonej łąki, tuż obok kościółka, w malowniczej osadzie Averole. Kończyła się tu wąska asfaltówka, która od mikro-wioski Vincenderes wznosiła się ostro do góry i notowała spore nachylenia.

 Na trasie czuję się coraz dziwniej. Choć idę ostrożnie (kontuzja mnie eliminuje z wyprawy) i nie forsuję tempa, z łatwością wyprzedzam idącą przede mną parkę. Przede mną nie ma nikogo. Tymczasem za schroniskiem będę odbijał w boczną dolinę. Nie spodziewałem się traperskiej wyprawy. Liczyłem że będą tu ludzie i wyznaczone szlaki. Szlak jest znakowany palikami z chorągiewkami. Z rzadka pojawiają się tabliczki z nazwami na rozstajach. W kierunku bocznych dolin trzeba już iść metodą pierwszych zdobywców – na nosa.

Nie zlekceważyłem góry, zlekceważyłem rozpracowanie kartograficzne. Mapa którą posiadałem dobrze pokazywała rzeźbę terenu, ale nie uwzględniała kluczowego rozejścia za schroniskiem. Usprawiedliwia mnie tylko to, że nie mogłem przewidzieć aż tak niewielkiej frekwencji w tej części Alp. Są tu przecież schroniska, znaczące szczyty, są szlaki. Nie zakładałem, że będę musiał już od schroniska polegać wyłącznie na sobie i mapach. Zawiodłem jak Santiago, trudy eksploracji mnie przerosły. Nie nastawiałem się na tak bezludną wycieczkę. To miała być rozgrzewka przed Aiquille, a było wręcz odwrotnie. Oille d’Arberon wywalczył prymat w mojej hierarchii górskich celów. Historia upomniała się o swoje: Pic du Taillon był ucieczką przed TdF, pieszą ekspedycję podjąłem więc ku czci San Antonia, który też uciekł do Hiszpanii (na szczycie przekroczyłem granicę fr-hiszp). Ouille d’Arberon mnie przechytrzył, tak jak Cieśnina Magellana pokonała Santiago. Podzieliłem na szczęście los tych nielicznych rozbitków co przeżyli katastrofę Santiaga.

Nie brnąłem dalej, ściana zrobiła się niebywale sypka i stroma. Od dojścia do właściwego „szlaku” wiodącego na wierzchołek dzieliło mnie jakieś 30 metrów w pionie. Naigrywały się ze mnie kozice, obok grzały się w słońcu koziorożce. Znowu trafiłem do faunistycznego raju przy okazji nieudanego ataku szczytowego. Alpy potrafią wspaniale osłodzić porażkę. Tutaj niepowodzenie to naprawdę jest bonus wzmacniający doświadczenie.

Decyzję o wycofie z dalszego atakowania szczytu i rezygnacji z poszukiwania alternatywnej drogi podjąłem w ostatnim momencie. Uświadomił mi to odwrót – było bardzo stromo i bardzo łupliwie. Schodziłem po stromych i ostrych płytach, nieraz fantazyjnie między siebie zakleszczonych. Wkoło – jak wzrok sięgał – nie było nikogo, nie licząc kozic i koziorożców rzecz jasna. Na świstaki było tu już zbyt surowo.

Mój powrót przypominał już marszobieg. Postanowiłem wykorzystać resztówkę dnia (było po 14), zbiec do roweru i ruszyć na przełęcz Iseran. Przebyłem ją tego samego dnia w którym zrobiłem po alpejskich bezdrożach 23 km pieszo. Dzień zakończyłem nielegalnym kempingiem w Val d'Isere...


Traperski wypad do czoła lodowca Baounet. "Żywej duszy nie ma wokół, powoli narasta niepokój"

Widoki w cudownej dolinie Averole

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa atrza
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]