Dystans35.33 km Czas01:37 Vśrednia21.85 km/h Podjazdy753 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 29: Taktyczny postój na Wyspach Korzennych
Prognozy były jednoznaczne – czekał mnie przymusowy postój taktyczny. Kilka dni upałów wywołało reakcję w postaci wytworzenia się lokalnych frontów burzowych nad górami. Zaduch był nie do zniesienia, Alpy znalazły się w pogodowym garnku postawionym na pełnym ogniu. Poranek był – o ironio! – pogodny. Już jednak dwie godziny później słońce zgasło a nad graniami kłębiły się coraz ciemniejsze chmury. Ponieważ najgorsze miało nadejść od okolic południa, postanowiłem wykorzystać poranek na eksplorację. Zajechałem z całym bagażem na kamping w Bessans, lustracja wypadła korzystnie, pojechałem więc dalej, rozejrzeć się po dolinie Averole, położonej u stóp potężnego masywu Pointe de Charbonell. Rekonesnansu nie zdołałem ukończyć, za osadą Vincendieres przegnał mnie porywisty wiatr i ściana deszczu.
Zrezygnowany wróciłem na kamping, rozłożyłem namiot i do końca dnia już kempingowałem na czarno. Zażyłem pierwszej cywilizowanej kąpieli w czasie wyprawy, naładowałem zapasowe akumulatorki w komórce, naładowałem aparat, ogoliłem się i przeprałem wiele ubrań. Uwinąłem się z tym zanim rozpętało się deszczowe piekiełko. Gdy deszcz dudnił o tropik ja gotowałem sobie strawę. O 19. byłem gotowy do spania. Oczywiście ze spania były nici: najpierw uniemożliwiali mi je łażący, hałasujący i świecący czołówkami kempingowcy; o 3 nad ranem skutecznie wybudziły mnie natomiast potężne problemy żołądkowe. Niewielkim pocieszeniem był dla mnie fakt, że niebywale zimna noc (2 stopnie) i tak nie pozwoliłaby mi się wyspać. Bardziej cierpiałem bowiem od konwulsji żołądkowych. Między 3 a 5 odwiedziłem toaletę łącznie cztery razy. Prawdopodobnie przyczyniła się do tego zbyt pochopna decyzja o konsumpcji nieco zbyt zleżałego żółtego sera.
Dobre złego początki, czyli poranek na alpejskiej łące, przed definitywnym spieprzeniem pogody...
Prognozy były jednoznaczne – czekał mnie przymusowy postój taktyczny. Kilka dni upałów wywołało reakcję w postaci wytworzenia się lokalnych frontów burzowych nad górami. Zaduch był nie do zniesienia, Alpy znalazły się w pogodowym garnku postawionym na pełnym ogniu. Poranek był – o ironio! – pogodny. Już jednak dwie godziny później słońce zgasło a nad graniami kłębiły się coraz ciemniejsze chmury. Ponieważ najgorsze miało nadejść od okolic południa, postanowiłem wykorzystać poranek na eksplorację. Zajechałem z całym bagażem na kamping w Bessans, lustracja wypadła korzystnie, pojechałem więc dalej, rozejrzeć się po dolinie Averole, położonej u stóp potężnego masywu Pointe de Charbonell. Rekonesnansu nie zdołałem ukończyć, za osadą Vincendieres przegnał mnie porywisty wiatr i ściana deszczu.
Zrezygnowany wróciłem na kamping, rozłożyłem namiot i do końca dnia już kempingowałem na czarno. Zażyłem pierwszej cywilizowanej kąpieli w czasie wyprawy, naładowałem zapasowe akumulatorki w komórce, naładowałem aparat, ogoliłem się i przeprałem wiele ubrań. Uwinąłem się z tym zanim rozpętało się deszczowe piekiełko. Gdy deszcz dudnił o tropik ja gotowałem sobie strawę. O 19. byłem gotowy do spania. Oczywiście ze spania były nici: najpierw uniemożliwiali mi je łażący, hałasujący i świecący czołówkami kempingowcy; o 3 nad ranem skutecznie wybudziły mnie natomiast potężne problemy żołądkowe. Niewielkim pocieszeniem był dla mnie fakt, że niebywale zimna noc (2 stopnie) i tak nie pozwoliłaby mi się wyspać. Bardziej cierpiałem bowiem od konwulsji żołądkowych. Między 3 a 5 odwiedziłem toaletę łącznie cztery razy. Prawdopodobnie przyczyniła się do tego zbyt pochopna decyzja o konsumpcji nieco zbyt zleżałego żółtego sera.
Dobre złego początki, czyli poranek na alpejskiej łące, przed definitywnym spieprzeniem pogody...
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.