Dystans105.81 km Czas06:16 Vśrednia16.88 km/h Podjazdy1150 m
Dzień 20: W konwulsjach bólu

Pierwotnie, po Andorze, miał być atak na Col de Pailhères (2001), ale ciężkie chwile na trasie transandorskiej sprawiły, że musiałem odespać wysiłek, a później długo poszukiwać jakiegoś porządnego sklepu. Znalazłem go dopiero w Savignac-les-Ormeaux, w dodatku ów Intermarche Super był czynny dopiero od 9…

Mając pół godziny nadwyżki czasowej korzystałem z tutejszego szaletu. Nie była to Francja-elegancja. Wśród klientów sklepu zwracały na siebie uwagę pary zakochanych, będących w mocno średnim wieku. Takie francuskie gołąbki. Po tym całym wylegiwaniu, szaletowaniu, sklepowaniu i konsumowaniu uznałem, że odzyskałem pełną gotowość bojową i ruszyłem na Col de Chioula (1431). Jechałem dobrym tempem, chciałem zrobić podjazd, zanim upał stężeje. To był duży błąd. Półtora godziny od przekroczenia przełęczy miałem pierwsze objawy silnego bólu brzucha. Ból zrobił się tak intensywny, że musiałem przerwać zjazd (!) do Quillan i paść na trawę w pierwszym, lepszym ocienionym miejscu. Zwijałem się z bólu (dosłownie, turlając się po trawie) przez równo dwie godziny. Kolejny silny atak miałem jeszcze kilkanaście kilometrów za Quillan, w dolinie rzeki Aude. Wystraszyłem się wtedy na poważnie, wiedziałem już, że to nie problemy żołądkowe.

Na szczęście to drugie leżakowanie (kolejna godzina) okazało się skuteczne i samopoczucie wyraźnie mi się poprawiło. Problemy zaczęły się w chwili, gdy pokonałem już wszystkie przeszkody (na trasie poza podjazdem na Col de Chioula były jeszcze Col de Marmare, Col des Sept Freres, Col du Portel), a przede mną zostawał płaski odcinek doliną rzeki. To był najłatwiejszy etap od niemal trzech tygodni!!! Ostrzeżenie jednak zrozumiałem i do końca dnia jechałem tempem rekreacyjnym. Miałem biwakować jakieś 8 km przed Carcassone, ale nie zdołałem zbliżyć się na taką odległość do miasta. Wolałem odpuścić - na wszelki wypadek.

Dostałem srogą nauczkę i pokornie, na długo przed zmierzchem, zacząłem szykować biwak. Zrozumiałem, że odzywa się wczorajszy dzień, że trasę transandorską zrobiłem jadąc już na oparach. Wybrałem winnicę, niedaleko rzeki Aude, blisko drogi do osady Corneze, tuż obok częściowo zdziczałych sadów.
Morele były w fazie pełnej dojrzałości, cudownie słodkie, choć małe. Nazbierałem cały plecak i pochłaniałem je w chwili, gdy na kuchence dojrzewała właściwa obiadokolacja, czyli tradycyjna makaronowa pulpa. Byłem już w Langwedocji, pejzaż miał znamiona Prowansji. Noc była ciepła i spokojna. Ból ustąpił definitywnie. 


Pireneje robaczkowe, czyli już w Langwedocji

Okolice Pomas, niezbyt częsty widok, czyli płaski odcinek na trasie, w tle już Masyw Centralny

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa educz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]