Dystans50.39 km Czas02:20 Vśrednia21.60 km/h Podjazdy1876 m
Dzień 16: Wieszczki w Pirenejach

 Tym razem upał mi nie przeszkadza. Niemal cały dzień spędzam na wysokości powyżej 2000 metrów. Wchodzę na najbliższy samodzielny trzytysięcznik – Pic du Thailon (3144) – i towarzyszą mi tłumy. Dziwi mnie to tym bardziej, że szlak nie zalicza się do spacerowych. Nie mam żadnego sprzętu (kijki, raki, dedykowane buty, choćby podejściówki) a muszę walczyć ze stromym i rozległym polem firnowym. Jeszcze przed nim zaliczam kąpiel w rwącym lodowcowym potoku. Szlak nie tylko nie jest w żaden sposób wyznakowany, poważna przeprawa przez te wodogrzmoty nie jest w żaden sposób zabezpieczona. Jedne poślizgnięcie gwarantuje tu natychmiastowe przejście do historii. Obie przeszkody – śnieżną i wodną – pokonać muszę dwukrotnie. Rower zostawiłem przecież 1300 metrów niżej…

Podoba mi się naturalność i zróżnicowanie tej trasy. Podobają się powietrzne akrobacje licznych tutaj wieszczków. To najdoskonalsi lotnicy wśród krukowatych. Są bardzo płochliwe, nie biorą nawet rzucanych im smakołyków. Tyle pozytywów, drażni mnie jednak wysoka frekwencja. Nie lubię tłumu w górach, nie gustuję w zbiorowych wycieczkach. Idący za mną Hiszpanie (są ty wyłącznie Francuzi i Hiszpanie) widząc zatory na polu firnowym komentują, że jest tu jak na Mount Evereście. Wszyscy którzy to usłyszeli wybuchają gromkim śmiechem. W tym tłumie wyróżniają mnie trzy cechy: brak sprzętu przydatnego do pokonywania pól firnowych, wchodzenie o własnych siłach z poziomu 1800 m n.p.m. oraz osiągnięcie punktu wyjściowego inaczej niż samochodem – z tych dwóch ostatnich powodów rozpiera mnie duma. Bycie tym jedynym w pełni uczciwym zdobywcą, pozwala mi odzyskać poczucie wyjątkowości. Czuję się jak niedzielny taternik gardzący „stonką” w Tatrach. Niby byliśmy na tym samym szczycie, ale w jak różnym stylu.

Gdy wreszcie docieram do depozytu (bagaż i rower), pomimo braku osłony przed słońcem, muszę zrobić dłuższą przerwę. Wszędzie dookoła mnie łażą owce. Wylegiwały się też w najlepsze na wstęgach asfaltu mozolnie wspinających się na przełęcz Tentes. Tamowały ruch, bo uciekały przed stalowymi intruzami zawsze w niewłaściwym kierunku, lub po prostu „inteligentnie” biegły dalej asfaltem. 
Gdy wreszcie kompletuję z powrotem mój okręt, spływam raźnie w dół. Uciekam przed perspektywą kolejnej nocy z owcami. W szybkim tempie mijam kolejne kilometry i wytracam wysokość. Na dole zastaję rejwach. Niemożebne tłumy w Luz, utrzymujący się jeszcze upał - sprawiają że uciekam z powrotem w górę doliny, do upatrzonego na zjeździe miejsca biwakowego. 


Tłumy na Col de Tentes gęstnieją. Jest tu tylko jeden osobnik, który nie wjechał blachosmrodem - piszący te słowa. Godzina? 7 rano...

Choć tłumy były tatrzańskie, to wszyscy - poza mną - posiadali kijki lub raki. 

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ziejz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]