Dystans94.25 km Czas08:00 Vśrednia11.78 km/h Podjazdy3269 m
Dzień 15: Po stopniach wzwyż

 Podjazd na Col d’Abisque sprawiał rano tyle samo frajdy, co dzień wcześniej. Było jeszcze rześko, ale od świtu pogodnie. W miarę pokonywania kolejnych serpentyn robiło mi się rzecz jasna coraz cieplej. Gdy osiągnąłem przełęcz, ukazały mi się te sławne stalowe rowery. Ruch był incydentalny. Nie wiedziałem tego jeszcze, ale będzie to najspokojniejsza duża pirenejska przełęcz na mojej trasie. Z racji tych pięknych mamutowców przed Eaux Bonnes, udanego noclegu i bezludności, Col d’Abisque zajmuje pierwsze miejsce w moim rankingu najbardziej przyjaznych przełęczy pirenejskich.

 Idylla nie może wszak trwać wiecznie – z każdym kwadransem rósł ruch na szosie. Na szczęście tworzyli go głównie kolarze. Col de Soulor, poza tym, że jest od zachodu bardzo prosta, jest też bardziej uczęszczana. Wynika to rzecz jasna z pory dnia. Tłumek kolarzy nieustannie rośnie. Temperatura też, słońce dawno już włączyło grzałkę na maksimum. Po raz pierwszy czuję, że to będzie prawdziwe pirenejskie święto pracy. Gdy zjeżdżam w dolinę Gave de Pau upał robi się uciążliwy. Na drodze towarzyszy mi włoskie natężenie ruchu. Mijają mnie co chwilę kabriolety i pociągi kolarzy-klientów. Wycieczki kolarzy-amatorów tworzą długie peletony zamykane przez samochody techniczne. Prawdziwe wariactwo. Ocieram nieustannie wodospady potu z czoła, zaciskam zęby i prę naprzód. Oczywiście droga zaczyna piąć się w górę. Piknikowałem sobie godzinkę w dolinie, na wysokości 460 m n.p.m, a czeka mnie wspinaczka na Col de Tentes, czyli na poziom 2208.
 
Otwierające się widoki na cyrk lodowcowy Gavarnie w pełni wynagradzają mi wysiłek. Sprawiają też, że utwierdzam się w postanowieniu wjechania po raz pierwszy w czasie mojej podróży powyżej poziomicy 2000. W miarę jak ubywa dnia, spada temperatura. Spada też ruch na drodze. Za Gavarnie mijają mnie już tylko nieliczne pojazdy zjeżdżające z przełęczy. Na efekty nie trzeba długo czekać: tuż przy drodze pasą się „na bezczela” świstaki. Po asfalcie drepcą w najlepsze zastępy owiec. Robi się alpejsko, tfu, pirenejsko.
 
Na 10 km przed najwyższym punktem drogi nachylenie gwałtownie wzrasta. Na całym tym odcinku oscyluje wokół 8-9%. Ostatkiem sił wczołguję się – z całym bagażem! – na siodło przełęczy i dostrzegam wielką, czerwona tablicę z wyraźnymi paragrafami-zakazami wszelkiego biwakowania i kamperowania w tym miejscu. Dochodzi 22 i co zastaję? Kilkanaście kamperów na podkładkach, ba, nawet jeden wolnostojący namiot. Mam dylemat. Rozmyślam, czy Francuzi (same francuskie rejestracje) wiedzą, że żandarmeria się tu nie pofatyguje, czy mają za dużo pieniędzy… ostatecznie do wycofu przekonuje mnie porywisty wiatr. Zjeżdżam w okolice 1800 m n.p.m., upatrzyłem sobie już wcześniej to miejsce osłonięte murkiem i stosem głazów. Nie łamie też swoich zasad i dalej mogę się pochwalić, że nigdy nie biwakowałem na dziko na terenie parku narodowego. Rozbijam się wyraźnie poniżej – wyznakowanej w terenie – granicy Parku Narodowego Pirenejów. Z racji wysokości, po zachodzie słońca robi się chłodno. Marznącymi palcami rozciągam tropik na pałąkach. Wskakuję w śpiwór i zasypiam.
  Przewyższenie na tym etapie jest gigantyczne, zważywszy na jego proporcje względem przejechanego dystansu. Całość pokonana z bagażem, w temperaturowym piekiełku (złagodzonym na szczęście wysokościami)! Licznik działa jednak poprawnie, a ja długo nie mogę zasnąć - przeszkadza walące serce... 


Col de Soulor - zaczyna wzrastać frekwencja

Cyrk lodowcowy nad Gavarnie

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa yciep
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]