Dystans126.61 km Czas08:12 Vśrednia15.44 km/h Podjazdy2449 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 14: Dzień, w którym wszystko się udało
Pireneje Atlantyckie - trzeba przyznać Francuzom, że trafnie nazwali zachodni rejon Pirenejów. Na moim skrawku nieogrodzonej ziemi - w granicach administracyjnych Saint-Just-Ibarre - spało mi się dobrze. Pomimo obecności drutów kolczastych zabrakło nocą snów o ETA, zabrakło projekcji scen batalistycznych. Nad ranem przywitał mnie jednak widok chmur z atlantyckiego desantu. Zakryły każdy skrawek nieba. Namiot zaczynał już gnić od tej wilgoci, mnie było ciężko opuszczać suchy kącik. Zmobilizował mnie imperatyw drogi - TdF zbliżał się do Pirenejów, jeśli miałem uciec przed kumulacją, musiałem ostro pedałować.
Czekał mnie calutki dzień na terytorium Bearnu. Najpierw jednak musiałem ponownie wypełnić ładownie. Po skomplikowanych, ale zwieńczonych powodzeniem poszukiwaniach marketu w Oloron, miałem już znowu zapasy na kilka dni. Objuczony dodatkowym balastem wjeżdżałem prosto w gardziel otchłani. Postanowiłem zaatakować przełęcz Białej Maryśki (Col de Marie-Blanque) - pierwszą poważną przeszkodę w Pirenejach, gdzie na pierwszych 4 km przewyższenie nieustannie oscyluje w okolicach 11-13%.
Ponieważ mój pojazd miał charakter cargo, wjazd zajął mi trochę czasu i wycisnął trochę potu.
Minąłem z pewnym wahaniem kemping Iscoo (położony nieco na uboczu, mający słaby węzeł sanitarny) i postanowiłem wspinać się dalej. Była to znakomita decyzja, bo jakieś 500 metrów dalej znalazłem ślepą odnogę zagrodzoną łańcuchem. Przeszkodę ominąłem i znalazłem się w raju, czyli na wypłaszczeniu ponad drogą. Niewielka płaśń otoczona była drzewami i niewidoczna z drogi. Po raz kolejny ryzyko się opłaciło. Biwak był wyjątkowo udany.
Typowe francuskie barierki (dbałość o formę, obudowa z drewna) i typowo oceaniczne naburmuszenie, czyli ostatnie chwile wśród Basków
Zjazd z Przełęczy Białej Marii miał kilka "momentów", z których jeden udało mi się utrwalić. Pirenejska idylla.
Pireneje Atlantyckie - trzeba przyznać Francuzom, że trafnie nazwali zachodni rejon Pirenejów. Na moim skrawku nieogrodzonej ziemi - w granicach administracyjnych Saint-Just-Ibarre - spało mi się dobrze. Pomimo obecności drutów kolczastych zabrakło nocą snów o ETA, zabrakło projekcji scen batalistycznych. Nad ranem przywitał mnie jednak widok chmur z atlantyckiego desantu. Zakryły każdy skrawek nieba. Namiot zaczynał już gnić od tej wilgoci, mnie było ciężko opuszczać suchy kącik. Zmobilizował mnie imperatyw drogi - TdF zbliżał się do Pirenejów, jeśli miałem uciec przed kumulacją, musiałem ostro pedałować.
Czekał mnie calutki dzień na terytorium Bearnu. Najpierw jednak musiałem ponownie wypełnić ładownie. Po skomplikowanych, ale zwieńczonych powodzeniem poszukiwaniach marketu w Oloron, miałem już znowu zapasy na kilka dni. Objuczony dodatkowym balastem wjeżdżałem prosto w gardziel otchłani. Postanowiłem zaatakować przełęcz Białej Maryśki (Col de Marie-Blanque) - pierwszą poważną przeszkodę w Pirenejach, gdzie na pierwszych 4 km przewyższenie nieustannie oscyluje w okolicach 11-13%.
Ponieważ mój pojazd miał charakter cargo, wjazd zajął mi trochę czasu i wycisnął trochę potu.
Minąłem z pewnym wahaniem kemping Iscoo (położony nieco na uboczu, mający słaby węzeł sanitarny) i postanowiłem wspinać się dalej. Była to znakomita decyzja, bo jakieś 500 metrów dalej znalazłem ślepą odnogę zagrodzoną łańcuchem. Przeszkodę ominąłem i znalazłem się w raju, czyli na wypłaszczeniu ponad drogą. Niewielka płaśń otoczona była drzewami i niewidoczna z drogi. Po raz kolejny ryzyko się opłaciło. Biwak był wyjątkowo udany.
Typowe francuskie barierki (dbałość o formę, obudowa z drewna) i typowo oceaniczne naburmuszenie, czyli ostatnie chwile wśród Basków
Zjazd z Przełęczy Białej Marii miał kilka "momentów", z których jeden udało mi się utrwalić. Pirenejska idylla.
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.