Dystans114.18 km Czas07:53 Vśrednia14.48 km/h Podjazdy2677 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 8: Terror pastwiskowy
To był dzień wybitnie górski. Przebyłem dwie poważne przeszkody startując z wysokości 130 m n.p.m. Obie wznosiły się powyżej tysiąca metrów, ostatnia z nich - Przełęcz św. Izydora - przekraczała 1500 m n.p.m. Tym razem nad ranem było przynajmniej rześko (12 stopni), bo całkiem zwątpiłbym w potencję Oceanu. Zdecydowanie ciekawszy był pierwszy z podjazdów. Zdobycie Puerto de la Cobertoria to była wielka przygoda. Nie tylko dlatego, że na ostatnich 5 km nachylenie przekracza tu 9%. W zachodniej części Gór Kantabryjskich mieszka większość hiszpańskiej populacji niedźwiedzia brunatnego. Nieodległy park Somiedo jest ich prawdziwym matecznikiem. Tablice informacyjne o Tierra de Osos (ziemi niedźwiedzi) mijam co jakiś czas. Gdyby to było logistycznie wykonalne, porwałbym się na ekspedycję do Somiedo. Góry Kantabryjskie są tu niemal tak piękne jak w Picos de Europa, ale są dziksze i zauważalnie mniej popularne wśród turystów.
Przy bogactwie przeżyć jakie zafundowała mi Cobertoria, podjazd na Izydora był już tylko smażalnią, pozbawioną większych emocji, z wyjątkiem ostatniego odcinka. Dopiero ostatnie 10 km z tego długiego (prawie 30 km) i upierdliwego podjazdu było ciekawe pejzażowo. Poziom trudności i romantyzmu był tu zauważalnie niższy od wspinaczki na ustronnie położoną Cobertorię...
Co ciekawe, zjazdu prawie nie było, bo południowe stoki gór są strasznie pierdołowate w porównaniu z tymi opadającymi do Atlantyku.
Gdy znalazłem się już w Leonie, terror pastwiskowy bardzo utrudnił mi znalezienie miejsca biwakowego. Wszędzie były albo krowy, albo skały, albo cierniste zarośla, albo... mrowiska. O szczęśliwym zakończeniu zdecydowało doświadczenie starego włóczęgi, który widzi więcej i wie więcej, tak to było mniej więcej :)
Na niedźwiedziej ziemi (Tierra de Osos). Nie dość że spokój, to jeszcze niebywałe piękno doliny i harmonia zabudowy.
W drodze na przełęcz św. Izydora - od trudniejszej strony - od Oceanu.
Przy bogactwie przeżyć jakie zafundowała mi Cobertoria, podjazd na Izydora był już tylko smażalnią, pozbawioną większych emocji, z wyjątkiem ostatniego odcinka. Dopiero ostatnie 10 km z tego długiego (prawie 30 km) i upierdliwego podjazdu było ciekawe pejzażowo. Poziom trudności i romantyzmu był tu zauważalnie niższy od wspinaczki na ustronnie położoną Cobertorię...
Co ciekawe, zjazdu prawie nie było, bo południowe stoki gór są strasznie pierdołowate w porównaniu z tymi opadającymi do Atlantyku.
Gdy znalazłem się już w Leonie, terror pastwiskowy bardzo utrudnił mi znalezienie miejsca biwakowego. Wszędzie były albo krowy, albo skały, albo cierniste zarośla, albo... mrowiska. O szczęśliwym zakończeniu zdecydowało doświadczenie starego włóczęgi, który widzi więcej i wie więcej, tak to było mniej więcej :)
Na niedźwiedziej ziemi (Tierra de Osos). Nie dość że spokój, to jeszcze niebywałe piękno doliny i harmonia zabudowy.
W drodze na przełęcz św. Izydora - od trudniejszej strony - od Oceanu.
Komentarze