Dystans126.93 km Czas06:46 Vśrednia18.76 km/h Podjazdy1685 m
Dzień 7: Sławetna sjesta

 To był dzień na wskroś hiszpański: ani jednej chmurki na niebie. Pierwszy taki dzień, że nawet na ranem nie odczułem wpływu oceanu. Dawało to do myślenia, bo spałem tylko nieco poniżej grzbietu, na wysokości ponad 900 m n.p.m, a rano bynajmniej zimno nie było. Rozłożyłem się na nocleg kilkadziesiąt metrów poniżej szlaku pielgrzymkowego (Camino Primitivo). Już początki żeglugi zwiastowały ukrop: nawet na poziomicy 1100 było o poranku ciepławo... Mnie zaś czekał zjazd w dolinę Rio Narcea, która to doliną spływałem sobie spokojnie aż do m. Corniana. Siódme poty wycisnęła ze mnie nawet śmieszna przełączka Alto de Cabruniana (360 m n.p.m), bo podjeżdżałem ją wczesnym popołudniem, przy totalnym braku cienia, bezchmurnym niebie i niemal z poziomu morza. 

   Gdy w końcu zapełniłem totalnie puste ładownie w Lidlu, następne półtora godziny leżakowałem na równo przyciętym trawniczku w parku św. Antoniego w Grado. Wśród lokalsów trwała tu walka o ocienione ławki. Wybrałem więc trawnik i przesuwałem się po nim za plamą cienia.
 Gdy znalazłem już w sobie dość hartu ducha by ruszyć dalej, szybko przekonałem się że godzina 15:30 nie przypadkiem jest jeszcze czasem sjesty...

  Termometr w parkowym cieniu wskazywał ledwie 31 stopni, ale po drodze cień był rarytasem. Jechałem zatem w temperaturze gorączkowej i nadgorączkowej, bo w słońcu dochodziła do 43 stopni. Wbrew tym saharyjskim temperaturom okolica emanowała zielenią i właśnie impotencja oceanu drażniła przez to szczególnie. Drogowskazy kierowały mnie przez kolejne rozpalone słońcem przełączki na miejscowość Trubia. To była walka o przetrwania i nazwę szybko przekręciłem na Trupia. Gdy po wielu pauzach, odbywanych w każdym większym cieniu, dotarłem wreszcie do doliny Trupiej Rzeki (Rio Trubia) zdałem sobie sprawę że przezwyciężyłem wreszcie kryzys. Pierwszy kryzys na trasie, wywołany zbyt krótką sjestą i zbytnim forsowaniem tempa w upale. 
  Na nocleg wybrałem obszar opuszczonej farmy, rozłożyłem się w sadzie, tuż nad rzeką, z dala od budynków, bo szabrownikiem nie jestem. Tuż przed snem, w chwili mycia menażki w "trupiej rzece" poślizgnąłem się jeszcze na kamieniu i utopiłem obydwa buty. Jak na ironię, w dniu bez kropli deszczu i choćby smużki chmury, przemoczyłem sobie buty... 

Nadbrzeżna Asturia wygląda jak makiety z kolejkami albo świat z klocków lego - aż chciało się dotknąć, by sprawdzić czy w tym upale ta zieleń nie jest fatamorganą... Ludzie znów mieli w ogrodach cytryny i pomarańcze.

Widząc tę nieustanną zieloność i umierając z przegrzania pomstowałem na bezczynność Oceanu - k...wa, ani jednej chmurki! 

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ludzi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]