Dystans173.45 km Czas09:07 Vśrednia19.03 km/h
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 4: Wzdłuż Bugu
Na trasie: Zosin, Horodło, Dorohusk, Włodawa, Hanna, Sławatycze
173 km ciągłej ucieczki przed burzą zakończyły się nieplanowanym noclegiem w Nowosiółkach, nad samiuśkim Bugiem, u stóp prawosławnego monastyru w Jabłecznej.
Poranek zastał mnie w Horodle, odsypiałem noc na Kopcu Unii Horodelskiej i szczerze go do takich celów polecam :) Zacisznie, ładna panoramka, wygodna trawka. Przepędził mnie dopiero rodzący się upał, który na polach stał się nieznośny w pełnym słońcu już koło 9.
To był dziwny dzień, bo we wszystkich mijanych miejscowościach już kiedyś byłem. Mogłem doświadczalnie przekonać się jak bardzo poznanie rowerowe różni się od zwiedzania samochodowego. Rowerzysta zwyczajnie widzi więcej i może się w każdej chwili i w każdym miejscu zatrzymać. W niewielkiej w sumie wsi Matcze miałem czas by liczyć zajęte bocianie gniazda (ponad 20), w Dubience pod czołgiem konsumowałem jagodzianki, w Dorohusku stresowałem aparatem panie myjące pałacowe okna. Przede wszystkim jednak uciekałem nieustannie przed olbrzymim frontem burzowym sunącym od południa, gdzie wszelkie takie tałatajstwo ma swój matecznik.
W szaleńczej ucieczce dotarłem na Polesie (vel Polesie Wołyńskie) i na historyczne ziemie Wielkiego Księstwa, nie przyszło mi jednak do głowy recytować inwokację Pana Tadeusza :) Widoczki zarówno nad Bugiem, jak i wzdłuż drogi były malownicze (to lubię najbardziej).
Włodawę zapamiętałem ongiś jako miasto cennych zabytków sakralnych. Potwierdzam. Kościół fundowany przez przebrzydłego zdrajcę Ludwika Pocieja jest wspaniały. Kanalie potrafią być bardzo hojne!
Galop zakończył się w Sławatyczach (po drodze nie zapomniałem o Hannie), gdzie burza mnie dognała. Na szczęście poczekała życzliwie aż znajdę nocleg w Nowosiółkach, bo schronisko w Sławatyczach okazało się pękać w szwach (kajakowcy).
Na trasie: Zosin, Horodło, Dorohusk, Włodawa, Hanna, Sławatycze
173 km ciągłej ucieczki przed burzą zakończyły się nieplanowanym noclegiem w Nowosiółkach, nad samiuśkim Bugiem, u stóp prawosławnego monastyru w Jabłecznej.
Poranek zastał mnie w Horodle, odsypiałem noc na Kopcu Unii Horodelskiej i szczerze go do takich celów polecam :) Zacisznie, ładna panoramka, wygodna trawka. Przepędził mnie dopiero rodzący się upał, który na polach stał się nieznośny w pełnym słońcu już koło 9.
To był dziwny dzień, bo we wszystkich mijanych miejscowościach już kiedyś byłem. Mogłem doświadczalnie przekonać się jak bardzo poznanie rowerowe różni się od zwiedzania samochodowego. Rowerzysta zwyczajnie widzi więcej i może się w każdej chwili i w każdym miejscu zatrzymać. W niewielkiej w sumie wsi Matcze miałem czas by liczyć zajęte bocianie gniazda (ponad 20), w Dubience pod czołgiem konsumowałem jagodzianki, w Dorohusku stresowałem aparatem panie myjące pałacowe okna. Przede wszystkim jednak uciekałem nieustannie przed olbrzymim frontem burzowym sunącym od południa, gdzie wszelkie takie tałatajstwo ma swój matecznik.
W szaleńczej ucieczce dotarłem na Polesie (vel Polesie Wołyńskie) i na historyczne ziemie Wielkiego Księstwa, nie przyszło mi jednak do głowy recytować inwokację Pana Tadeusza :) Widoczki zarówno nad Bugiem, jak i wzdłuż drogi były malownicze (to lubię najbardziej).
Galop zakończył się w Sławatyczach (po drodze nie zapomniałem o Hannie), gdzie burza mnie dognała. Na szczęście poczekała życzliwie aż znajdę nocleg w Nowosiółkach, bo schronisko w Sławatyczach okazało się pękać w szwach (kajakowcy).
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.