Dystans235.72 km Czas11:00 Vśrednia21.43 km/h VMAX63.87 km/h Podjazdy846 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Pogranicze wewnątrz granic
Noc była tak ciepła, że zapociłem cały śpiwór, zamoczyłem sypialnię i przysypiałem w ciągu dnia (po nieprzespanej nocy). W Turobinie - przed 6 rano - zastałem kościół zamknięty. Stałże tam przed nim rower - atrapa, znaczy bicykl klasyczny. Jego siedzenie wykorzystałem jako kanapę do śniadania z resztek. Ruszyłem z Sandomierskiego na Ruś, znaczy do Szczebrzeszyna. Tamże uzupełniłem zapasy jadła (bolesne ceny w Delikatesach Centrum) i spocząłem w cieniu na rynku. Do pomnika chrząszcza nie podchodziłem, bo trwał w słońcu a ukrop robił się spory, mimo wczesnej pory. Ruszyłem za to drogą nr 74 na Janów Lubelski i muszę przyznać, że zjazd na Dzielce zrobił na mnie wrażenie - taka atrapa alpejskich zjazdów: szeroka i dobrze wyprofilowana droga o przyzwoitej nawierzchni pozwoliła zbliżyć się do 64 km/h, czyli osiągnąć tegoroczny rekord szybkości.
Mniej zachwycające były atrakcje Frampola czy Goraja. Uciekłem wprawdzie z drogi nr 74 definitywnie w Dzwoli, ale centrum Janowa ominąłem szerokim łukiem, trafiając na obrzeżach na Biedronkę i zaspokając swoje podstawowe potrzeby gastronimiczne. Z radością oczekiwałem na leśne drogi, by przez Momoty i Harasiuki dotrzeć okrężnie do flisackiego miasta Ulanów. Gdy już wybrałem ambitną wersję pojawiła się biegunka. Nie wiem czym sobie na nią zasłużyłem, ale zaliczyłem cztery odsłony. Dobrze chociaż że uroczysk w lesie nie brakowało...
Odcinek leśny z przyjemnego zamienił się w walkę z przeznaczeniem, na szczęście do Ulanowa doszedłem do siebie. Objechałem całe miasteczko, uzupełniłem zapasy wody (Muszynianka była konieczna - elektrolity itd) i dałem się zaskoczyć wspaniałością odcinka "wzdłuż Sanu", aże do Stalowej Woli. Otóż przyszło mi jechać przeszło 20 km ścieżką rowerową (w 70% asfaltową!). Poprowadzona była bardziej cieniście od jezdni, często miała lepszą nawierzchnię i sporą fekwencję miejscowych, relaksujących się w upalną niedzielę. Odzyskałem optymizm i wiarę w to, że doczołgam się za Zaklików. Zanim to się stało mijałem rekonstrukcję granicy Galicji z Kongresówką (droga 855) a po bezowocnej próbie uzupełnienia zapasów na zaklikowskim rynku (były otwarte dwa sklepy, ale ceny tak absurdalne, że odłożyłem sprawy na rano) ruszyłem w stronę Wisły (rzeki) by przekroczyć kolejną granicę, tym razem współczesną (podkarpackie/lubelskie). Zanim osaczył mnie mrok, zanazłem leże nocne u stóp wsi Kosin, niepodal rzeki Sanny.
Trasa na mapie powyżej, poniżej zdjęcia:
Poranek na drodze nr 842, okolice Tarnawki
Turobin
Szczebrzeszyn, rynek
Frampol, rynek
Ulanów, rynek
Jastkowice, dopiero tu kończyła się megaścieżka rowerowa
Stalowa Wola "na odwal"
Zaklików, rynek
Noc była tak ciepła, że zapociłem cały śpiwór, zamoczyłem sypialnię i przysypiałem w ciągu dnia (po nieprzespanej nocy). W Turobinie - przed 6 rano - zastałem kościół zamknięty. Stałże tam przed nim rower - atrapa, znaczy bicykl klasyczny. Jego siedzenie wykorzystałem jako kanapę do śniadania z resztek. Ruszyłem z Sandomierskiego na Ruś, znaczy do Szczebrzeszyna. Tamże uzupełniłem zapasy jadła (bolesne ceny w Delikatesach Centrum) i spocząłem w cieniu na rynku. Do pomnika chrząszcza nie podchodziłem, bo trwał w słońcu a ukrop robił się spory, mimo wczesnej pory. Ruszyłem za to drogą nr 74 na Janów Lubelski i muszę przyznać, że zjazd na Dzielce zrobił na mnie wrażenie - taka atrapa alpejskich zjazdów: szeroka i dobrze wyprofilowana droga o przyzwoitej nawierzchni pozwoliła zbliżyć się do 64 km/h, czyli osiągnąć tegoroczny rekord szybkości.
Mniej zachwycające były atrakcje Frampola czy Goraja. Uciekłem wprawdzie z drogi nr 74 definitywnie w Dzwoli, ale centrum Janowa ominąłem szerokim łukiem, trafiając na obrzeżach na Biedronkę i zaspokając swoje podstawowe potrzeby gastronimiczne. Z radością oczekiwałem na leśne drogi, by przez Momoty i Harasiuki dotrzeć okrężnie do flisackiego miasta Ulanów. Gdy już wybrałem ambitną wersję pojawiła się biegunka. Nie wiem czym sobie na nią zasłużyłem, ale zaliczyłem cztery odsłony. Dobrze chociaż że uroczysk w lesie nie brakowało...
Odcinek leśny z przyjemnego zamienił się w walkę z przeznaczeniem, na szczęście do Ulanowa doszedłem do siebie. Objechałem całe miasteczko, uzupełniłem zapasy wody (Muszynianka była konieczna - elektrolity itd) i dałem się zaskoczyć wspaniałością odcinka "wzdłuż Sanu", aże do Stalowej Woli. Otóż przyszło mi jechać przeszło 20 km ścieżką rowerową (w 70% asfaltową!). Poprowadzona była bardziej cieniście od jezdni, często miała lepszą nawierzchnię i sporą fekwencję miejscowych, relaksujących się w upalną niedzielę. Odzyskałem optymizm i wiarę w to, że doczołgam się za Zaklików. Zanim to się stało mijałem rekonstrukcję granicy Galicji z Kongresówką (droga 855) a po bezowocnej próbie uzupełnienia zapasów na zaklikowskim rynku (były otwarte dwa sklepy, ale ceny tak absurdalne, że odłożyłem sprawy na rano) ruszyłem w stronę Wisły (rzeki) by przekroczyć kolejną granicę, tym razem współczesną (podkarpackie/lubelskie). Zanim osaczył mnie mrok, zanazłem leże nocne u stóp wsi Kosin, niepodal rzeki Sanny.
Trasa na mapie powyżej, poniżej zdjęcia:
Poranek na drodze nr 842, okolice Tarnawki
Turobin
Szczebrzeszyn, rynek
Frampol, rynek
Ulanów, rynek
Jastkowice, dopiero tu kończyła się megaścieżka rowerowa
Stalowa Wola "na odwal"
Zaklików, rynek
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.