Wpisy archiwalne w kategorii

>300 km

Dystans całkowity:7598.41 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:352:54
Średnia prędkość:21.53 km/h
Maksymalna prędkość:69.55 km/h
Suma podjazdów:42920 m
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:345.38 km i 16h 02m
Więcej statystyk
Dystans319.62 km Czas14:45 Vśrednia21.67 km/h VMAX42.61 km/h Podjazdy1507 m
Dookoła Opola, czyli czas spadających mazurków
Kategoria >300 km

 Tęskniłem za tym zapachem podkładów kolejowych. Nawet trochę za tą wonią zastanej uryny, która nieodłącznie towarzyszy stacji Chorzów Miasto. W pociągu było jednak gorąco, maszynista dysponował co prawda otaśmowaną strefą wydzieloną, ale maskę na twarzy miała tylko kierowniczka pociągu. Po 7 miesiącach bez kontaktu z pociągiem łaknąłem anegdot. Nie zawiodłem się: ponoć na linii do Lublińca jakaś 73-latka popełniła samobójstwo. Kolejarki zaskakiwał nie tyle wiek samobójczyni, co pomysł by kłaść się pod ruszający pociąg.

Droga 494 z Olesna do Bierdzan była wyjątkowo spokojna, choć na obszarze Olesna obowiązuje ścieżka rowerowa… W Laskowitz i Budkowitz oraz w Friedrichsthal typowo śląskie klimaty. Niepokojąca czystość podwórzy, pozamiatane chodniki i wszyscy w maseczkach. Przezwać Friedrichsthal Zagwiździem to wyjątkowy sadyzm. Może zemsta za to, że 99 lat temu 81% mieszkańców głosowało tu w plebiscycie za Niemcami? Z Murowa do Kupa (chyba nie Kupy?) na odcinku ponad 4 km jechałem piękną aleją z dębów czerwonych. Odcinek z Kupa (Kupu?) do Ładzy był przeorany 2 metry w głąb. Kolejny remont, na zbyt krótkim odcinku bym go wypatrzył na mapach Google. Na szczęście idylliczny odcinek przez Bory Stobrawskie (Ładza – Popielów) wynagrodził mi niedogodności przedzierania się przez plac budowy. Od Popielowa walczę już z przeciwnym wiatrem i jadę przez często odwiedzane tereny: Lewin Brzeski oraz Niemodlin, gdzie szokuje mnie frekwencja tirów rozjeżdżających ładny niemodliński rynek. Gdy przecinam ohydne cielsko A4 symbolicznie wyjeżdżam z krainy autochtonów. W Magnuszowicach nie zastaję podwójnej tablicy, jest za to, dotąd nieobecny: brud, chaos i zrujnowane budynki. Nic nowego nie obserwuję też w naturze, nic poza kolejnymi łanami maków polnych, maków wątpliwych, firletek poszarpanych i chabrów przy drodze.

Towarzyszą mi na trasie kwitnące żarnowce i maki. W trzcinowiskach wydzierają się trzciniaki i trzcinniczki, wśród pól złocą się trznadle. No i właśnie za Niemodlinem trafiam na deszcz spadających podlotków. W zasadzie jest już po deszczu. Nowe miasto Tułowice (gdy byłem tu ostatnio – w 2016 r. – Tułowice były wsią i dopiero budowały ciąg pieszo-rowerowy) wita mnie widokiem sprasowanych pierzastych kulek szpaczych i wróblich. Sam przejeżdżam tuż obok struchlałego podlotka mazurka. Ożywia się dopiero gdy po niego sięgam. Wykazuje sporą żywotność, jest zdrowy i narowisty. Ma ładne, czyste upierzenie. Po pamiątkowej fotce daję mu sfrunąć z ręki. Za kilka dni będzie już samodzielny, a stres pozwoli mu zapamiętać by nie zbliżać się do jezdni.

Przed Moszną trafiam na dobrą drogę rowerową równoległą do drogi nr 409. Moim celem są teraz Głogówek i Głogowiec. Tradycyjnie zmieniłem plany w trakcie. Zmagania z wiatrem sprawiły, że zamiast jechać przez Białą, Racławice Śl. i Głubczyce postanawiam skrócić nieco trasę i przez rodowodowy (po kądzieli) Głogówek dostać się do Baborowa. Od Kujaw obserwuje co jakiś czas majowe gaiki. Pięknie, że lokalsi i moi odlegli krewniacy kultywują prastare obyczaje przodków. Jeszcze przed Głogowcem czeka mnie niespodzianka – droga całkiem rozgrzebana, zdarta do podkładu. Wycofuję się więc na… Racławice i przez Kietlice, Lisięcice oraz Grudynię zmierzam na Baborów. Tu teren zaczyna falować a słońce dogrzewać. Wigor odzyskuję na odcinku Baborów – Tworków. Do Krzyżanowic zmierzam kolejną ładną drogą rowerową i podziwiam Beskid Śląsko-Morawski, wcześniej z okolic Korfantowa i Głogówka widziałem zarys Jesioników. Resztki widności dopadam w Łaziskach Rybnickich, jestem tu po raz trzeci na rowerze. To najcenniejszy drewniany kościół w województwie. Przez Jastrzębie (jakże spokojne o 22), Warszowice, Kryry i Woszczyce zmierzam do Chorzowa. Tradycyjny ostatni postój na rozprostowanie kości robię w Bujakowie i gdzieś przed 2 w nocy ląduję w łóżku. Czeka mnie kolejny brzydkawy majowy weekend.


Podlotek mazurka rodem z Tułowic

Laskowice

Późna wiosna w pełni

Droga Kup - Łodza

Odra w Mikolinie

Wiosna w Szydłowcu

Niemodlin - ofiara krajówki

W drodze z Korfantowa do Moszny

Z Dębiny do Moszny

Głogówek City

Głogowiec Villa z widokiem na Jesioniki

Płaskowyż Głubczycki w gasnących żółciach rzepaku

Ale cudnie na płaskowyżu

Rynek w Baborowie

Tworków

Do Krzyżanowic - w tle góry

Łaziska Rybnickie - ostatnie chwile widności

U Jastrzębioków

Kryry

100 lat temu, miesiąc i 2 dni wcześniej powstał tu klub sportowy "Ruch" 


Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32822000
Dystans367.98 km Czas16:56 Vśrednia21.73 km/h Podjazdy2144 m
Rajd małomiasteczkowy, czyli z wizytą w Opatowcu
Kategoria >300 km, Cyklotrek

 Nazwa mikro-wyprawy nawiązywała do faktu, że na jej trasie znalazły się dwa najmniejsze miasta w Polsce: Opatowiec i Wiślica. Gdybym jeszcze zahaczył o Koszyce, byłby tryplet! Przejechałem też przez piąte najmniejsze miasto Polski (Działoszyce) a siódme (Nowy Korczyn) minąłem podobnie jak Koszyce, o włos! Na 8 polskich miast liczących poniżej tysiąca dusz (8 cudów Polski!), aż pięć znajduje się na historycznym pograniczu Ziemi Krakowskiej i Sandomierskiej. Obszar to ciekawy historycznie i przyrodniczo, w dodatku o tej porze pulsujący barwami i zapachami. 

Zacznę jednak od początku, od lodowni jaka tradycyjnie dała mi w kość w Błędowie. Przemsza jest mściwa i tworzy takie zastoiska chłodu, że odnotowałem 0,6 stopnia i nawet pobyt nad Pogorią wspominałem jako tropiki (tam było komfortowe 2,7). Nawet zimowe skarpety nie sprawiły, że czułem pełen komfort, choć mgiełka tym razem była ażurowa, tzn. znośna. W Chorzowie jak zwykle mijałem same radiowozy, dopiero za Łośniem poczułem się swobodnie i zsunąłem mokrą maseczkę. Dalej było już tradycyjnie - maseczkę miałem na nosie przejeżdzając jedynie przez miasta i siedziby gmin. 

Towarzyszyło mi kwilenie piskląt i głosy ostrzegawcze kosów i pokrzewek. Za Przybysławicami w dolinie Szreniawy prześladował mnie ten sam zajadły kundel. Znów zachwycał mnie ptasi gwar nad Szreniawą, który najintensywniejszy jest w Sulisławicach i tuż za nimi, gdzie rzeczka zaczyna mocno meandrować. Usłyszałem pierwsze wilgi. Ptasi szczebiot towarzyszył mi w roli motywu przewodniego także na przerwie śniadaniowej na opłotkach Miechowa. Zająłem miejsce między rewirami kapturki i słowika. W samym Miechowie, na podjeździe na Bukowską Wolę mijałem słabych rowerzystów z "Grupy Rowerowej Murcki". Piękne mieli koszulki i gołe kolanka, ale formy podjazdowej nie mieli, podobnie jak rozsądku w zakresie zapobiegania artroskopii kolan. Widać stać ich na to, mnie nie. Dlatego jechałem wtedy jeszcze w długich nogawkach...

Interesująco wyglądały moje obserwacje mentalne. W Miechowie znów ludzie bardzo zdyscyplinowani i wszyscy w maseczkach. W Łośniu transparenty i plandeki z napisami oprotestowującymi budowę masztu 5G (o wpływie 5G na koronawirusa nic nie było). Za Skalbmierzem, gdzieś w Sielcu Biskupim płoty obwieszone transparentami oprotestowującymi budowę jakiejś biogazowni. Tłumy wycieczkowiczów i imprezowiczów w rezerwatach Ponidzia: Przęślinie (tam nigdy żywej duszy nie było!) i Skorocicach. Młodzieńcy rozjeżdżający murawy kserotermiczne na motorkach. Tragicznie wykonana ścieżka rowerowa Pasturka-Pińczów, wzbogacona 5-cm. wysokości progami. Oto Polska w pigułce. 

W okolicach Kazimierzy cieszyły oczy ciemne, żyzne i co ważne, wilgotne skiby ziemi. Tu i ówdzie radował mnie kwitnący rzepak. Widok potrzeszczy, kląskawek, pliszek żółtych i kuropatw nie należał do rzadkości, ba, w okolicach Kowali, nad Nidą mogłem usłyszeć piosenkę godową czajki. Ponidzie ptactwem stoi, zawsze tak było. Tradycyjnie w okolicach Wodzisławia, już po zmierzchu, miałem spotkanie z chrabąszczami majowymi, które krążyły jak Don Kiszot wokół każdej latarni przy drodze. Co jakiś czas słyszałem charakterystyczne chrupnięcie gdy najeżdżałem na zalegające drogę chrabąszcze. Same drogi jak zwykle były puste, jak za dawnych lat. Na odcinku Wodzisław - Żarnowiec panował  tradycyjny, niezmącony spokój. Najważniejsze, że dotarłem do miłków wiosennych i nasyciłem się wiosennym Ponidziem. To była rekompensata za utraconą przerwę wielkanocną. 

Na koniec, w Rokitnie dopadła mnie niespodziewanie ulewa. Przeczekałem w Łazach. Kolejny raz silna ulewa dorwała mnie w Ząbkowicach i łącznie straciłem ponad godzinę czasu. Powrót przez Pogorię (o przedświcie) i Grodziec (o świcie) miał jednak dzięki temu swój czar. Czar wynikał z mokrych nawierzchni i odbijania się w nich księżyca, ustępującego wschodzącemu słońcu. To była wyjątkowo piękna trasa, a od 11 do 17 panował pierwszy w tym roku mini-upał (w cieniu było ponad 26 stopni, w słońcu 29,6), który rozkosznie spędziłem w nadnidziańskim stepie! 

Galeria: https://photos.app.goo.gl/io5onW2K8sm5FGbW7

Mapka

Dystans322.24 km Czas14:53 Vśrednia21.65 km/h Podjazdy1414 m
Ausflug nach Münsterberg und Namslau
Kategoria >300 km

 W końcówce sierpnia przydarzyła się niezła pogoda i prognozy wskazywały na wyjątkowo ciepłą noc. Mnie zaś ciągnęło gdzieś dalej bez obciążenia, na lekko. Zarazem jednak chciałem, by nogi odpoczęły od gór przez które jechałem z pełnym bagażem, przez kilkadziesiąt dni. Wybór padł na niemiecki Górny Śląsk i skrawek Dolnego Śląska. Te tereny były integralną częścią Niemiec do 1945 roku, stąd nazewnictwo miejscowości. Głównym celem zostały dawno przeze mnie nie nawiedzone Nysa i Ziębice. O ile w dzień upał był zauważalny (31 stopni) to noc faktycznie była cudownie ciepła i długie nogawki ubrałem dopiero w okolicach godz. 3 (w nocy rzecz jasna).
 Do Krapkowic jechałem trasą, która znaa na pamięć. Nie było więc żadnych zaskoczeń. W rejonie Korfantowa trafiłem na zdarte nawierzchnie i remonty, podobnie było przed samą Nysą. W Nysie sporo się zmieniło na plus, w porównaniu z moją ostatnią wizytą. Na rynku był też oczywiście drobny remoncik... Potem było już gładko, ale do Ziębic dotarłem po zmierzchu. Atmosfera wieczornych Ziębic przypominała nieco Załęże, słowem: nie zachęcała do szwędania się po zaułkach... W Strzelinie i Oławie udało mi się ominąć typowo sobotnie menelstwo i pijactwo. W Namysłowie byłem po 2. w nocy i kwiat narodu polskiego zakończył już katowanie trunków... Najwięcej emocji dostarczył mi w sumie odcinek z Oławy do Namysłowa. Ruch samochodowy nie istniał, nieliczne wsie były słabo oświetlone a las zionął wręcz ciemnością :)
 W pewnym momencie chciałem zajechać aż do Wielunia. Pomysł był błyskotliwy: akurat TEGO 1 września przypadała dokładnie 80. rocznica zbombardowania Wielunia i wybuchu II wojny światowej w Europie. No cóż, o przedświcie poczułem ogromną senność, zacząłem zygzakować a planowałem jednak dożyć jesieni... Dlatego zamiast jechać na Kluczbork i Wieluń, zjechałem do bazy (czyt. na przystanek PKP) w Smardach. Trochę szkoda, ale mimo wszystko wyżej od uczczenia rocznicy cenię sobie życie...
 Na trasie nie forsowałem tempa, nogi były jeszcze nieco nieświeże. Ostatecznie mój rajd powstrzymał jednak niedobór snu. Bez nadspania przyszłych braków nie ma się co porywać na nocne eskapady...


Beuthen

Peiskretscham - zadbany budynek szkoły

Lenkau :)

Krapkowitz - rynek cudownie ukwiecony i kranik z wodą pitną. Europa!

Klein Strehlitz

Gdzieś między Friedland in Oberschlesien a Neisse

Neisse vel Nissa/Nisa/Nysa

W drodze na Münsterberg, przy granicy księstwa biskupiego

Münsterberg - ring. W Ziębicach podobała mi się rzecz jasna w pełni zachowana zabudowa. Mniej podobał mi się jej stan techniczny...

Strehlen

Ohlau - wbrew nazwie, schlanych nie było zbyt wielu

Namslau

Zorza poranna gdzieś przed Konstadt

Konstadt. Tutaj poczułem, że odlatuję. Walczyłem jeszcze na odcinku do Kreuzburg (bo miałem zapas czasu do pierwszego pociągu), ale spasowałem wcześniej...

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/31009160

Dystans329.30 km Czas15:48 Vśrednia20.84 km/h VMAX58.76 km/h Podjazdy2989 m
Pradziad
Kategoria >300 km
 Rajd na najwyższy punkt Górnego Śląska. Profil podjazdów świetnie pokazuje charakter trasy, zdominowanej przez wybitność topograficzną Pradziada. To był mój trzeci raz rowerem na Pradziadzie, ale pierwsza trasa tego typu (bez dużego bagażu, trasa-pętla; do tej pory Pradziad zawsze był "na trasie", tym razem był głównym celem rajdu) z górnośląską Czomolungmą w roli głównej. Różnica poziomów jest ciekawa: od 167 m n.p.m do 1491 m n.p.m. Normalnie podjechałbym pociagiem do Raciborza, ale Rybnik jest kolejowo wyeliminowany (remont), co wymusiło trasę długodystansową. Rajd miał kilka etapów, odróżniających się charakterystyką: nizinny odcinek do Raciborza (dobre tempo), typowo wyżynny etap do Bruntala (pod wiatr), górska wspinaczka na Pradziad i przejazd przez Góry Opawskie (słońce spaliło mi lewą łydkę), no i na koniec ponownie etap nizinny, aż po Rudziniec. Zamknięcie pętli uniemożliwy potężne mgły nad Kanałem Gliwickim, które wgoniły mnie o 4:25 rano do pociągu. 
 Wstałem późno, na trasę wyruszyłem dopiero o 5:55; obawiałem się mgieł. Rzeczone mgły i tak mnie dopadły pod Gierałtowicami, widoczność była krytyczna. Szybko osiagnąłem granicę z Czechami, ale przed Opawą musiałem zrobić kretyński łuk, bo trwał remont permanentny drogi nr 46. Za Opawą z kolei męczył mnie silny, przeciwny wiatr, bo obrałem wariant południowy, przez Mladecko i wzdłuż zbiornika Slezka Harta. Za Bruntalem z kolei pojechałem pomyłkowo na Małą Morawkę, zamiast jechać dalej drogą 450. Trzeci gambit zdażył się za Karlovą Studanką. W miejscowości Vidly uświadomiłem sobie, że nie zdążę na 20 do Jesenika i pocałuję klamkę marketów. Koniecznośc aprowizacji skierowała mnie więc na Vrbno i do marketu Penny. Z kolei kolejny remont w Hermanowicach wpłynął na przebieg mojej trasy do Złotych Gór. 
 W Głuchołazach długo zastanawiałem się co dalej, ostatecznie wybrałem drogę nr 40 do K-K, ale do Gliwic nie dojechałem o własnych siłach. Przed kolejnym poteżnym zamgleniem i widocznością 30 m uratował mnie pociąg i stacja PKP w Rudzińcu. Pociąg był zresztą gratis, bo kierownikowi nie działał automat :) W Gliwicach okazało się, że za kwardans mam pociąg - tym samym skorzystanie z kolei w Rudzińcu było już ostatnim, decydującym zwrotem na trasie. Nie żałuje, bo przed ok. 5:40 smacznie spałem we własnym łóżku... 

Pomimo kilku zmian trasy, rajd bardzo udany. Pod koniec nie czułem zmęczenia, ani co równie ważne: senności. Nie dopisała jedynie mgła, która pojawiła się od przejazdu przez Odrę w K-K (choć w samym Kędzierzynie było ok). Za pociąg zabuliłem łącznie 4 zł (wydębiłem bezpłatny rower, skład był niemal całkiem pusty)... 
 

Ulica Darwina w Paniowach

Horror mgielny przed Gierałtowicami

Dawny Szpital Rogera, Rudy

Na rynku w Ratibor

Opawa - nikłe pozostałości dawnej świetności

Ul. Ołomuniecka - jedyna w pełni zachowana

W drodze na Bruntal

Podjazd na Leskowiec nad Morawicą

Hruby Jesenik z drogi 452 na Bruntal

Bruntalski rynek

Mała Morawka

Pozostałości zimy na Pradziadzie

Pradziad

Widok na podjazd spod wieży

Na samiuśkim szczycie

Góry Opawskie

Hermanowice w Górach Opawskich

Zlate Hory - zapadał zmierzch

Rynek w Głuchołazach

Głogówek

Kędzierzyn, nie Koźle. Byłem tu o 3:11 i stwierdziłem, że nie czekam na pociąg. Nie sądziłem, że po zaledwie 18 km tenże pociąg wyrwie mnie z uścisku mgieł...

Trasa:
Dystans346.05 km Czas15:48 Vśrednia21.90 km/h VMAX57.49 km/h Podjazdy2296 m
Rajd świętokrzyski
Kategoria >300 km

 Gdybym miał możliwość jazdy z bagażem wyruszyłbym już w piątek, ale nie miałem. Prognozy były zaś jednoznaczne: czym dalej na wschód, tym dłużej bez deszczu. Wybrałem więc za cel Świety Krzyż. Do Błędowa gdzieniegdzie jazdę utrudniały mgły, potem aura była już znakomita, przed Działoszycami zrobiło się niemal upalnie (w słońcu 25). Do Daleszyc miałem bardzo dobry czas, wyruszyłem o 4:54 a na rynku w D. meldowałem się o 15:53, czyli 200 km w 11 h brutto (a było w tym sporo przymusowych przerw na przebieranki, zdjęcia i śniadanie). Dużo czasu zmarnowałem na rynku próbując reanimować internet w smartfonie (bez rezultatu).
Na Świętym Krzyżu gadatliwy kolarz zaczepiał wszystkich. Była sobota, ale tłumów nie było. Gdy sprawdziłem w końcu nowe prognozy i nie zostawiły złudzeń - padać miało w rejonie Katowic już o 22 - zyskałem sporo czasu, bo okazało się, że pojadę na Mielec i Rzeszów. Zmierzch złapał mnie za Rakowem, po przeszło 250 km. Północ wybiła w Czerminie, na 302 km. Na ostatnich kilometrach odezwało się wstawanie dzień wcześniej przed godz. 3. O godz. 3:07 zajechałem na peron w Lubzinie, rozsiadłem się pod wiatą przystankową i obudził mnie dopiero budzik nastawiony na 4:30. Był już dzień, dzień powrotu do deszczowych Katowic. Czas brutto: 22 h 13'. 

Wrażenia na "-":
- potężny ruch w centrum Miechowa (jakiś targ?)
- gotowa obwodnica Miechowa (nie korzystałem)
- zjazd z Sypowa na Kozubów to już miejscami bardzo słaba nawierzchnia, choć zjazd wspaniały (typ: jurajska dolinka)
- zeszpecone figury w Młodzawach (przez drucianą siatkę, co za degenerat wydał na to zgodę?)
- znowu atak mgieł w Błędowie...
- miejskość Pierzchnicy
- otwarty monopolowy na rynku w Staszowie i zamknięte wszystkie inne przybytki
- problemy z ominięciem zakazu na moście połanieckim (a byłem tu już trzy razy...)

Wrażenia na "+":
- majowe pejzaże Wyżyny Miechowskiej
- pogoda
- ptasie trele (szczególnie skowronki i jaskółki)
- zjazd z Woli Łagowskiej na Raków
- otwarty kościół Jana Ewangelisty w Pińczowie
- spokój na drodze Pińczów-Chmielnik
- odnowienie rynku w Łagowie
- dobre nawierzchnie (dobry dobór dróg)
- wygodne fotele w powrotnym pociągu

Galeria:

Mokry asfalt w Łagiszy

Poranne mgły nad Czwórką

I w drodze na Błędów; w samym Błędowie znacznie gorzej...

Od Chechła, gdzie zjadłem śniadanie, znacznie lepiej :)

Wierzchowisko, idylla Wyżyny Miechowskiej

Umajony rynek w Miechowie, był tu spory ruch

Kalina Wielka

Działoszyce - po raz pierwszy dotarłem tu niemal równo 20 lat temu...

Okolice Jakubowic, w drodze na Dzierążnię

Byczowska Góra przed Młodzawami

Pińczów i kruchta kościoła św. Jana Ewangelisty z najstarszym napisem w języku polskim (jaki został wykuty na tym pięknym renesansowym epitafium)

Włochy - jeden z moich ulubionych monumentów Ponidzia, zabytek polszczyzny

Chmielnik - zabudowa sztetlu

Nowe miasto Pierzchnica

"Dziadek" w Daleszycach spogląda na wschód...

Łysogóry tuż, tuż

Święty Krzyż zdobyty po 7 latach przerwy

Łagów

Kramnice w Staszowie

Elektrownia w Połańcu (z ręki, ISO 6400)

Rynek w Przecławiu
Lubzina - początki halucynacji po nocnej jeździe wskazywały, że czas odpuścić!
Trasa:
Dystans362.64 km Czas16:56 Vśrednia21.42 km/h VMAX45.70 km/h Podjazdy1481 m
Zduńska Wola
Kategoria >300 km

Rano pobudka o 4:37 i zarazem odkrycie, że o 5:18 mam pociąg na Lubliniec. Wrzuciłem co trzeba "kupą" do sakwy i ledwo zdążyłem na ten pociąg. Był niemal całkiem pusty, ludzie w więszej liczbie pojawili się w dopiero w TG. Wysiadłem w Koszęcinie o 6:22 i odtąd przez ponad 23 godziny byłem w trasie (wróciłem o 3:31 w nocy).

Pod drodze od rana koncert słowików, sporo potrąconych kosów na drogach. Zielono i kwieciście, ale forsycje i czereśnie już poprzerastane liściem. Pierwsze emocje dopiero przed Zduńską Wolą, zachciało mi sie dwójkę akurat gdy wjechałem w miasto. Musiałem zrobić wycof i ledwo zdążyłem... 
W samej Zduńskiej Woli kontrasty: zbudowa brudna i bardzo estetyczna, rozległy rynek z nowym ratuszem i godny polecenia kebab (obsługa w 5', możliwość wprowadzenia roweru do lokalu, umiarkowane ceny). Gdy zadowolony opuszczałem Zduńską odkryłem jeszcze "obiady domowe za 9 zł". Pod względem aprowizacji miasto zasługuje na medal :)

W drodze powrotnej emocje związane wyłącznie z drogami: dość przerażającym na pierwszy rzut oka węzłem przed wsią Marzenin, zerwaną nawierzchnią i remontami na drodze 484 do Kamieńska (w zamian totalnie bez towarzystwa puszkinów) oraz w Złotym Potoku. Droga wciąż przyblokowana, dzięki czemu odcinek na Żarki magiczny: dobry asfalt i całkowity bezruch. Ostatnie problemy na odcinku gruntowym Cynków-Strąków: noca dość koszmarnie. W Cynkowie, przed drugą w nocy zacząłem przysypiać. Dojechałem jednak szczęśliwie pustymi drogami do celu i przed 5 (po prysznicu) straciłem zasięg. 

Straty: rozwalone okulary przeciwsłoneczne (ułamałem przy zdejmowaniu...), rozwalony lewy pedał (wygięty - to koniec awaryjnych pedałów z Miastka).

Poranek w Koszęcinie

Na Boronów

Kłobuck w dzień targowy

Mokra, pomnik bitwy


Działoszyn, rynek

Konopnica

Gmina Sędziejowice, droga na Łask

Zduńska Wola, rynek z ratuszem

Droga na Kamieńsk

Małomiasteczkowa zabudowa Kamieńska

Radomsko, jeszcze za dnia

Gidle

Żarki, rynek księżycową nocą

mapka:
Dystans393.77 km Czas18:06 Vśrednia21.76 km/h VMAX41.83 km/h Podjazdy987 m
Wielkopolski klasyk
Kategoria >300 km

Trasa: jak na mapie (wg licznika 388.43) + 5.34 km zrobione po Poznaniu
31 nowych gmin

  O godz. 8:33 w sobotę wyruszyłem spod stacyjki w Dąbrowie na rajd po Wielkopolsce. Jeszcze w Dąbrowie sympatyczny inaczej kierowca pytlował coś o ścieżce rowerowej (był brukowy chodniczek i nakaz przez jakieś 2 km) na drodze krajowej 74. Jechałem tak jak dwa tygodnie wcześniej, czyli na Galewice. Potem odbiłem jednak na Grabów. Ten odcinek, choć spokojny i lesisty, miał jednak kiepską bułowatą nawierzchnię (łata na łacie). Pierwszy przystanek-popas miałem dopiero w Ołoboku.
 Sporo nerwów kosztował mnie odcinek Nowe Skalmierzyce - Kalisz - Sobótka, konkretnie przejazd nad drogą krajową nr 25. W Dolsku uzupełniałem zapasy w Dino, zmierzch dopadł mnie zaś dopiero w Racocie, przed Kościanem. Nocą starówka kościańska była całkiem atrakcyjna, przerwę kolacyjną zrobiłem sobie jednak w Przesiece Polskiej (gmina Śmigiel). Kolejny dłuższy przystanek był na rynku w Rakoniewicach, obok repliki wozu Drzymały. Droga do Grodziska Wielkopolskiego była niezwykła, bo po ścieżce rowerowej z własnym, w dodatku dobrym, oświetleniem. Sam Grodzisk ominąłem obwodnicą, o przedświcie była totalnie pusta. Za Bukowcem w stronę Nw. Tomyśla władowałem się w brukowca chcąc skrócić drogę. Nie mogę jednak narzekać: drogi wielkopolskie zazwyczaj dobre i wysoka kultura włościan tutejszych objawiająca się w postaci braku kundli biegających luzem lub ujadających zza bramy...
  Problemy z sennością miałem jedynie we Lwówku. Narobiłem pętelek i w efekcie nie trafiłem na rynek, choć byłem tuż tuż... Droga nr 92 na Pniewy miała szerokie pobocze i mocniejsze depnięcie pozwoliło mi się całkowice wybudzić. Od okolic Ostroroga zaczął mi jednak dokuczać upał. Zrobiłem zakupy w szamotulskiej Biedronce, udałem się na pobliski dworzec kolejowy i trafiłem tam wyjątkowo niekumatą panią w okienku... Na bilet czekałem 35 minut! Zrobiła się tasiemcowa kolejka a ja straciłem mnóstwo czasu i nerwów. Pociąg Regio ze Świnoujścia (!) okazał się jednak pustawy (choć w Szamotułach czekały na niego tłumy) i tym samym o 13:30 zameldowałem się w Poznaniu (następny pociąg miałem dopiero o 14:48). Po starówce jeździło się przednio, sygnalizacja wyłączona, mnóstwo wyznakowanych pasów dla rowerów. Ogólnie pogłoski o antyrowerowym Poznaniu okazały się mocno przesadzone. Sen zwalił mnie dopiero w pociągu, na odcinku Poznań-Ostrów, w wagonie rowerowym rozgrzanym do 33 stopni wewnątrz składu.

Ołobok

Nowe Skalmierzyce - "wizualizacja" granicy niemiecko-rosyjskiej z czasów zaborów, dziś granica z Kaliszem...

Taczanów Drugi, gmina Pleszew

Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy

Lampa, czyli bezchmurne niebo w gminie Koźmin Wlkp. 

Rusko, gm. Jaraczewo - kościół szachulcowy z 1833 r.

Borek Wielkopolski - miasto malutkie, ale ładne


Ciekawy pomysł na autopromocję Dolska, kolejnego sympatycznego mikromiasta

Kościan (z ręki)

Ratusz w Kościanie

Rynek w Rakoniewicach (ze statywu)

Stróżówka pałacu Wąsowo, gmina Kuślin

Rynek w Pniewach

Okolice wsi Binino (gm. Ostroróg)

Rynek w Ostrorogu

Piękna zabudowa Szamotuł

Wielki finał na rynku w Poznaniu
Dystans311.16 km Czas15:47 Vśrednia19.71 km/h VMAX53.15 km/h Podjazdy1871 m
Dzień 3: Z Szydłowca przez Ponidzie do domu

Trasa: Szydłowiec - PKP - Berezów - Łączna - Klonów - Ciekoty - J. Cedzyńskie - Daleszyce - Raków - Bogoria - Staszów - Tuczępy - Szaniec - Bogucice Skałki - Pińczów - Wodzisław - Przełaj - Żarnowiec - Pilica - Ogrodzieniec - Chorzów

Cóż to był za dzień. Panicznie zaplanowany, bo noclegów nie udało mi się nigdzie znaleźć a noc miała być zimna, a dzień następny ohydny. Z poczuciem żalu opuszczałem przytulne schronisko w Szydłowcu. Fajnie było wrócić po 8 latach, szeroko rozumiane okolice schroniska są mi już jednak na tyle dobrze znane, że raz następny szybko z pewnością nie nastąpi. 
 Pomysł na awaryjny odwrót był prosty: przejechać przez Góry Świetokrzyskie na Daleszyce i Bogorię (bo tam nie byłem rowerem) a następnie smakować wiosenne Ponidzie. O dziwo tym razem było ciepło i słonecznie - taka nagroda za dwa dni cierpienia. 
 Nauczony bolesnym doświadczeniem jechałem stację w Szydłowcu (odległej od schroniska prawie o 6.5 km) z zamiarem podjechania do Berezowa (bo Łączną jeszcze czułem w kościach, a z Zagnańska nie chciało mi się przebijać labiryntem bocznych dróżek). Cudów było z tym sporo, bo nie dość, że przesiadka w Skarżysku to jeszcze dwaj różni przewoźnicy. Sympatyczny pan kierownik z PR nie wystawił mi opłaty za rower, może dlatego, że dopadł mnie tuż przed wysiadką? W każdym razie majowe widoczki Pasm Klonowskiego, Masłowskiego i Ociesęckiego były warte zachodu. Szklany dom w Ciekotach okazał się być brzydkim pawilonem, ale kwitnące wszędzie mniszki łagodziły jakiekolwiek myśli krytyczne.

Pasmo Masłowskie od strony wsi Barcza

Daleszyce

Okolice Ociesęk

Rynek w Rakowie znacznie wyładniał

Nad Łagowianką w miejscowości Mocha

Droga na żadnej z map nie oznaczona jako asfaltowa była przecudowna i w 100% asfaltowa :) Odcinek Raków-Wola Malkowska

Bogoria

Kramnice w Staszowie. Na staszowskim rynku nabyłem hamburgera max - dobry i szybko gotowy (koło minuty)

Szaniec - efekt odświeżenia kamieniarki szokuje tak samo jak za pierwszym razem...


Grochowiska - naprzeciw już tylko jedna pomnikowa sosna, drugą wcięło (tzn. wycieło, niekoniecznie Szyszko)

Bogucice-Skałki: nieopodal Jochimki

Pińczów, kościół reformacki

Mieronice. Zdjęcie z ręki - ISO 6400. Noc była księżycowa (pełnia), ale baaardzo zimna. 

Tradycyjna przerwa na rynku w Pilicy

Ogrodzieniec-Podzamcze, kaplica.

Pomnik Idzikowskiego w Dąbrowie Górniczej - Tucznawie. Byłem tu o przedświcie, te chmury pojawiły się znikąd, już jednak w Siemianowicach kapało mi na głowę. Na szczęście tylko postraszyło. Przed 6 byłem w domu. Wyruszyłem z pociągu koło 8 rano.
Dystans316.08 km Czas14:09 Vśrednia22.34 km/h VMAX57.67 km/h Podjazdy1961 m
Rajd Stradowiański
Kategoria >300 km
Trasa: Chorzów-Będzin-Pogoria IV-Łosień-Błędów-Kolbark-Wolbrom-Sulisławice-Miechów-Słaboszów-Działoszyce-Skalbmierz-Kobylniki-Stradów-Chroberz-Skrzypiów-Wrocieryż-Nawarzyce-Wodzisław-Mstyczów-Żarnowiec-Pilica-Ogrodzieniec-Łazy-Pogoria IV-Czeladź-Chorzów

Późny start tj. ok. 6:00 /przez kobietę/ nie oznaczał, że na zbiorniku Kuźnica Warężyńska było całkowicie przejrzyście.

Trzeba było uczcić 660 rocznicę lokowania Kolbarku. Podjazd ulicą Źródlaną jest jednym z ciekawszych na Jurze.

Za Wolbromiem jak najdłużej jechałem bliską mi doliną Szreniawy. W rajskim ogrodzie widoki, zapachy i odgłosy są z pewnością kopią tych z wiosennej Wyżyny Miechowskiej.

Celem pobocznym były mikromiasta pogranicza Ziemi Proszowskiej, Miechowskiej i Ponidzia

Jeden z najbardziej niedocenianych cennych polskich kościołów - widok na w 100% oryginalną 800-letnią romańską ścianę w skalbmierskiej kolegiacie. Prawdziwy pomnik historii bez nachalnych ingerencji rekonstruktorów.

Prawdziwym celem było rzecz jasna moje gniazdo antroponimiczne /:P/ zbeszczeszczone asfaltem, nie wiem niestety kiedy. Ostatnio byłem tu w 2012 r. 

Kolejne bliskie mi miejsce "upiększyli" konserwatorzy, po patynie wieków ani śladu :(

Gór Pińczowskich na szczęście jeszcze nie poprawili, są wciąż takie same

W Wodzisławiu cyrki przy przecięciu z trasą S-7, oj będzie "zabawny" ślimakowy przejazd dla rowerzystów...

Piękne XIII-wieczne prezbiterium kościoła w Mieronicach po liftingu

Na środku nigdzie - pola i łąki nad Mierzawą gdzieś między Klimontowem a Mstyczowem. Dobre asfalty, cisza i błogi spokój.

Kto późno wstaje ten zmierzch wita po 127 zdjęciach i 241 km, na rynku w Pilicy

Pełnia bardzo ułatwia jazdę nocą, bo ta już nastała zanim się przepakowałem i obkupiłem w Pilicy.
Z Podzamcza już prościutko do stajni i po 316 km, o godz. 1:06 melduję się w Królewskiej Hucie.
Dystans313.03 km Czas13:35 Vśrednia23.05 km/h VMAX44.87 km/h Podjazdy985 m
Temp.5.0 °C SprzętKross Raven Meadow
Na Koniec Świata i dużo dalej :)
Kategoria >300 km
Chorzów - PKP - Wieluń - Lututów - Koniec Świata - Opatówek - Chocz - Żerków - Nowe Miasto nad Wartą - Śrem - Krzywiń - Leszno - Wschowa - Głogów - Rudna - PKP - Chorzów

26 nowych gmin, 20 h 55 min. - czas brutto. Z pociągami niemal 30 h. Po 100 km średnia 25.10 km/h, po 205 km (Jerka) średnia 24.62 km/h, czyli nieźle jak na rower ważący 25 kg :) Ciosem dla  średniej było kluczenie po brukach starówki Leszna. Poranny kryzys dopadł mnie na ostatnim etapie - za Głogowem. 
Kilka fotek:



Pałac w Tłokini Kościelnej

Chocz

Żerków

Krzywiń

Osieczna

Leszno

Wschowa - po raz drugi na rowerze

Rudna - jedna z najładniejszych wsi w Polsce 

Szerszy opis wrażeń z bloga "Patriota pejzażu":

Obdzwoniłem 7 schronisk, wszędzie zajęte albo głuchy telefon (co zazwyczaj oznacza to samo). Wielkopolska nie chciała mnie ugościć, przyjechałem zatem nieproszony. Będzie to opowieść o rajdzie przez Wielkopolskę (i nie tylko) dniem i nocą. 
5:50, Chorzów. Wyruszam pociągiem do Wielunia (z przesiadką). Wlecze się niemiłosiernie. O godz. 8:40 jestem na stacji docelowej. Kierunek na Koniec Świata. Po drodze mijam Lututów. Pokaźny kościół niedawno zniszczony przez wichurę jest świadectwem wzrostu roli miasteczka w XIX wieku.

Jadę na północ, gminy Klonowa, Czajków i Kraszewice to historyczna domena królewska podlegająca pod starostwo grabowskie. Gleby tu słabe, dominowało kuźnictwo, smolarstwo i bartnictwo a lud tutejszy potrafił wykazywać się hardością (bunty, poselstwa do króla). Rozbiory sprawiły, że ziemie te odcięto od naturalnego centrum w Grabowie (zabór pruski) przyłączając wraz z Kaliszem do Rosji tworząc tym samym dwie Wielkopolski: pruską, kwitnącą gospodarczo i rosyjską klepiącą biedę. Do odzyskania niepodległości kwitnął tu przygraniczny przemyt.

Koniec Świata to jedno z wielu tutejszych pustkowi czyli leśnych przysiółków, stanowi część wsi Głuszyna. Znalazł się ktoś z wyobraźnią i wyeksponował oryginalność nazwy: jest tu pełnowymiarowa tablica z nazwą miejscowości, pokaźna wiata i miejsce na ognisko, jest nawet kranik z wodą. Na Końcu Świata jest bardzo przyjemnie. Z radością spałaszowałem drugie śniadanie i ruszyłem dalej. Przez Zajączki Bankowe i Takomyśle do Opatówka.
Zrobiło się wzgórzyście i na wskroś wielkopolsko. Pejzaż upstrzony był kominami kotłowni. Wszędzie pełno szklarni. Zabytkowa fabryka sukna w Opatówku była średnio atrakcyjna wizualnie, dużo lepiej wypadł pałac w Tłokini Kościelnej. Takie zaskoczenia lubię najbardziej.

Potem jechałem wzdłuż Prosny do Chocza i zmieniłem wreszcie kierunek na zgodny z wiatrem tzn. na zachód. Żerków jest ładnie położony wśród wzgórz. Oferuje ładny kościół i zadbaną zabudowę. Okolice są o tej porze bardzo malownicze, nawet szkaradne wiatraki mogą się podobać.

Moim celem była jednak cenna gotycka świątynia w Nowym Mieście nad Wartą. Udało się - nawiedziłem wnętrze tuż przed wieczorną mszą. Piękne jest tu gwiaździste sklepienie w całości pokryte renesansowymi polichromiami (odkrytymi w 1959 r).

Potem był ekspresowy etap do Śremu, z przerwą na Biedronkę w Książu Wlkp. Trudno uwierzyć, ale to był pierwszy dyskont tej marki na trasie! Wielkopolska stoi Lewiatanem i Sklepem Polskim, które są wszędzie. W Śremie spotkałem pierwszą ścieżkę rowerową, średniej jakości, pierwszy zakaz jazdy rowerem po jezdni. Potem już bez przeszkód po idealnej szosie do Jerki, gdzie zastał mnie zmierzch na 205 kilometrze rowerowej podróży.
Po tradycyjnej przystankowej "kolacji" i przepakowaniu wyruszyłem dalej wspaniałą gładką szosą do Krzywinia, Osiecznej i Leszna. Byłem już tam, ale nocą to co innego.

Nocne Leszno to osobna historia. Wspaniałe ścieżki rowerowe o nienagannym asfalcie pojawiły jeszcze na długo przed miastem. Ja jednak koniecznie chciałem znów odwiedzić sympatyczną leszczyńską starówkę. Uliczki były ładnie oświetlone, ale na rynku ciemno i jakoś smutno.

Pojeździłem sobie plątaniną uliczek i ulic (nabiłem dodatkowe 8 km na liczniku) by wydostać się na drogę nr 12, która poprowadzić mnie miała do województw lubuskiego i dolnośląskiego. Odwiedziłem więc po raz wtóry Wschową na rowerze i byłem po raz pierwszy w najmniejszym mieście woj. lubuskiego, w Szlichtyngowej. Rynek był ładniutki i oświetlony, nie zatrzymałem się jednak - natężenie pijaństwa było na nim niestety zbyt wysokie.
Tuż przed Głogowem zacząłem nieco przysypiać, ale horror remontowo-rondowy w tym jednym z najbrzydszych polskich miast (95% zniszczeń w czasie wojny) -pełnym rozrzuconych chaotycznie bloczków i odbudowanych pseudozabytków - skutecznie mnie obudził. Trafiłem na megarondo Konstytucji 3 Maja, wszędzie pseudościeżki rowerowe, tu i ówdzie zakazy dla rowerów. Dobrze, że było pusto i ciemno bo gdybym musiał się do tych ograniczeń stosować to nigdy bym z tego ohydnego miasta nie wyjechał. Nigdy więcej Głogowa. Objazd remontów był tak poprowadzony i oznaczony, że do końca nie wiedziałem czy jestem na właściwej trasie. Brrr...

Przedświt zastał mnie w Krzydłowicach. Pojawiły się wzniesienia - Wzgórza Dalkowskie. Do punktu docelowego - Ścinawy - nie zdążyłem. Zapętliłem się za bardzo w Lesznie i Głogowie. Trasa wyszła jednak tej samej długości - 313 km. W Rudnej mój rajd się zakończył. Wieś (prawa miejskie utraciła w 1945 r) ma bardzo ładny rynek i typowo miejską zabudowę. Rudna byłaby jednym z ładniejszych miast w Polsce, gdyby tylko była miastem... Oznaczenia były tu jednak beznadziejne. Ledwo zdążyłem na pociąg. Charakterystyczne, że jedyny rozkład z rozpiską który pociąg odjeżdża z którego peronu był umieszczony na peronie 2, a jedyne dojście wiodło przez przejście podziemne obfitujące w schody o wysokich stopniach. Całe szczęście, że miałem zapas czasowy.

Wycieczka zakończyła się tak jak skończyła - o 5:50 wsiadłem w pociąg powrotny (ponad 5 godzin jazdy, 3 przesiadki).
Święto pracy uczciłem jak umiałem najlepiej. Mam nadzieję, że do Głogowa nigdy się już nie zapędzę!