Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2022

Dystans całkowity:2598.26 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:146:41
Średnia prędkość:17.71 km/h
Maksymalna prędkość:64.09 km/h
Suma podjazdów:24456 m
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:99.93 km i 5h 38m
Więcej statystyk
Dystans138.16 km Czas07:38 Vśrednia18.10 km/h VMAX44.04 km/h Podjazdy1452 m
Tour de Altes Reich, dzień 15: Panorama Rothenburga

Dzień zaczynam w Wirtembergii. Niestety jest chmurno i wilgotno. Po raz pierwszy panuje ta schyłkowa, wakacyjna atmosfera. Trasy rowerowe są dalej znakomicie oznakowane i poprowadzone. To zmieni się drastycznie gdy wjadę do Bawarii - chyba najbardziej nierowerowego niemieckiego landu. Na razie jednak sycę się głębokimi dolinkami i malowniczymi górkami. Powracam też w uroczym Langenburgu nad rzekę Jagst i zmierzam przez matecznik książąt Hohenlohe (mających liczne pałace np. na Śląsku) do Kirchbergu, w którym mój dziadek spędził większość roku 1945. Tutejsza stodoła uratowała mu życie i miałem okazję ją odnaleźć - dalej stoi, choć gospodarstwo jest opuszczone. Sam Kirchberg jest pięknie położony. Ja jednak opuszczam gościnną dolinę rzeki Jagst i kieruję się na północ. Wraz z przekroczeniem granicy Bawarii krajobraz się wypłaszcza i robi się nieco nudno. Od razu też pogarsza się infrastruktura rowerowa i oznaczenie tras... 

Wrażenia z Bawarii ratuje cudowny Rothenburg ob der Tauber. Ma tylko jedną wadę: sporo turystów. Choć na bocznych uliczkach jest luźniej. No i jest to jedno z tych miejsc, które warto obejrzeć, niezależnie od popularności. Za Rothenburgiem poziom emocji spada do minimum i dominują bawarskie "kartofliska". Jedynie tuż przed noclegiem wjeżdżam w górki Steigerwald i krajobraz znów nabiera kolorytu, ale nadchodzi czas na nocleg. 


Pobudka w dolinie rzeki Kocher

Wiadukt Kochertalbrücke na A6. 178 m wysokości i ładne wkomponowanie w krajobraz. Przejechałem pod nim 2 razy.

Wioska Bachlingen w dolinie rzeki Jagst

Znakomite oznaczenia, przy większych nachyleniach podane dane procentowe... To tylko jeden z drogowskazów

Zamek Leofels

Kirchberg 

Panorama Rothenburga

Brama wjazdowa

Na głównej ulicy sporo turystów

Ale na bocznych uliczkach spokój :)

Rynek

Jedna z obleganych ulic

Spokój Steigerwaldu

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985729
Dystans165.57 km Czas09:10 Vśrednia18.06 km/h VMAX45.55 km/h Podjazdy1438 m
Tour de Altes Reich, dzień 14: Wirtembergia mlekiem i miodem płynąca

Rano ujmuje mnie Eppingen - pierwsze miasto w historycznej Wirtembergii. To najbogatszy region historyczny Niemiec (nie mylić z landem, bo wtedy wlicza się Badenię, która jest biedniejsza), takie przedłużenie Szwajcarii. Nawet tu rzucają się jednak w oczy dwa elementy wspólne z biednymi rejonami NRD: Umlautungi i miotły, którymi raźno zawsze ktoś wymiata chodnik przed posesją. Bez tych dwóch łączników trudno byłoby uwierzyć, że jesteśmy w tym samym kraju. 

Po dłuższej przerwie (bo miasteczka nadreńskie i nadmozelskie przy całym swoim uroku nie prezentowały poziomu spiętrzonej średniowieczności miast hercyńskich czy tych z północnej Hesji) trafiam do miasta które mnie olśniewa. Nazywa się Bad Wimpfen i kiedyś było wolnym miastem Rzeszy, czyli de facto było niepodległe przez kilkaset lat. Za Wipfen wjeżdżam na drogę rowerową wzdłuż rzeki Jagst i oczarowanie Wirtembergią rośnie w oczach. Nad wywierzyskiem z krystaliczną wodą dokonuję ablucji i jem drugie śniadanie. Po rzece odbywa się spływ na... dmuchanych różowych łabądkach... 
 
Mijając kolejnych dzwonkowych terrorystów (Niemcy używają dzwonków niemal cały czas) docieram Kloster Schöntal i po aburdalnie stromym podjeździe pomykam w kolejną dolinę szczęśliwości - nad rzekę Kocher. Największe wrażenie - poza idyllą krajobrazu i możliwością rozkoszowania się niezmąconym spokojem - robią na mnie dodatkowe atrakcje: darmowy basen, darmowe jabłka w miejskim sadzie z tablicą zapraszającą by się częstować... 

Na koniec tego rozkosznego dnia mogę jeszcze podziwiać Schwäbisch Hall. Nocleg ma równie wspaniały jak cały dzień - na skoszonej łące, w mozaice miedz i zagajników, kilometr od potężnego wiaduktu niemieckiej autostrady A6. 

Eppingen na przegryzkę

Bad Wimpfen na obfite wirtemberskie śniadanie

Obrodziło Wimpfen w szachulce

Jeszcze jedna fotka z Bad Wimpfen

Romańsko-gotycki kościółek rzut kamieniem od drogi rowerowej

Wygodne i pięknie poprowadzone drogi rowerowe w Wirtembergii.

Forchtenberg

Wirtemberski pejzaż stromych, niewielkich gór i długich, widokowych dolin. Sama przyjemność.

Najbardziej przyjazny rowerzystom region historyczny Niemiec w którym miałem okazję pedałować.

Schwäbisch Hall

Schwäbisch Hall

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985276

Dystans104.80 km Czas05:49 Vśrednia18.02 km/h VMAX55.19 km/h Podjazdy1056 m
Tour de Altes Reich, dzień 13: Przełom Renu, Moguncja i Badenia

Wstaję bardzo wcześnie, bo czeka mnie trudny odcinek "transportowy", czyli popularny pociąg z Mainz do Karlsruhe. Nie chcę wsiadać do niego w godzinach popołudniowych, by nie natknąć się na tłumy wracających z pracy. Gdy docieram do Bingen - wsiadam w pociąg do Moguncji - pokonałem przełom Renu, a czas ma znaczenie. Nabieram optymizmu, bo skład nie jest przepełniony. Zwiedzam Moguncję i w gęstniejącym tłumie czekam na spóźniony (podstawiany!) pociąg regionalny do Karlsruhe.

Tym razem przejazd regionalexpressem będzie piekłem. Wypełnienie przynajmniej 120%, a daleko do szczytu... Upał, obowiązkowa maseczka na gębie. Ledwo dałem radę wsiąść - rowerzystów jest jeszcze kilku - ale jakiś dziadek swoje pretensje o "zajmowanie miejsca" kieruje akurat do mnie (byłem najbliżej).To pierwszy (i ostatni) niefajny człowiek na całej trasie, choć ogranicza się do zrzędzenia. Drugi dziadek staje w mojej obronie, a sytuację przypadkowo rozbraja jakiś nastolatek w przejściu, komentując następny przystanek tekstem: "przecież tu nikt nie mieszka" (pociąg jedzie objazdem i zmienioną  trasą). Na jego złośliwą uwagę odpowiada kobieta obok - że "ona tu mieszka!". Wszyscy wpadają w śmiech, chłopak przeprasza i nawet zrzędliwy dziadek się uspokaja...

Gdy przepycham się do wyjścia w Graben-Neudorf czuję wielką ulgę. Na zewnątrz znów jest zaduch i upał, ale przetrwałem i jestem oto w Badenii. Wioski są bardzo zadbane, miasteczka pedantycznie wysprzątane. Na koniec dnia wielkich atrakcji dostarcza jeszcze klasztor w Maulbronn (UNESCO). Znajduje się już na terenie historycznego księstwa/królestwa Wirtembergii. Zaskakuje liczba zachowanych obiektów, to osobna wieś we wsi, zachowała się niezależna klasztorna wioska z zachowanymi budynkami gospodarczymi: kuźnią, młynem, spichlerzem. Wszystko miałem okazję oglądać o złotej godzinie, niestety minusem tej sytuacji był fakt, że kościół by już zamknięty :(

Wstałem przed kajakarzem, który zdołał znaleźć nocleg na niekamienistym odcinku brzegu.

Widoki po zwinięciu manatek

St.Goar

Miasto, zamek i baszty. Wyraźne oznaki jesieni.

Oberwesel (Loreley było w głębokim porannym cieniu)

"Jesienny" Schönburg

Pfalzgrafenstein - zamek na wyspie pośrodku Renu - tu pobierano cło

"Plaże" Renu i masy wody. 

Piękne Bacharach

Moguncja. Katedra przytłacza to co zostało ze starówki

Graben-Neudorf: pedantyczna badeńska czystość

Obergrombach

Szwabski pejzaż

Wioski miewają kapitalne domki, ale to nie pierwszyzna na tej trasie

Maulbronn - słusznie uchodzi za "najlepiej zachowany średniowieczny zespół klasztorny na północ od Alp".

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985026

Dystans146.29 km Czas07:47 Vśrednia18.80 km/h VMAX39.85 km/h Podjazdy398 m
Tour de Altes Reich, dzień 12: Wzdłuż Mozeli do Renu

Dzikie gęsi porzuciły Cudowną podróż i masowo odpoczywały nad Mozelą. Zanim to jednak odkryję, po raz pierwszy na tej wyprawie wita mnie deszczowy poranek. Wykorzystuję go na kąpiel pod prysznicem za 0,50 euro. No i jadę dalej wzdłuż Mozeli. Docieram do ładnych miasteczek, do zamków, do sporych połaci usychających od upału lasów. Miejscami jest całkiem jesiennie - wczesny październik w połowie sierpnia. Jak na złość, cały dzień popaduje, momentami mocno leje. Te cedry, araukarie i bananowce od tygodni nie widziały deszczu. W Cochem wsiadam do pociągu - dolina stanie się zbyt cywilizowana - by dotrzeć do Koblencji. 

W pociągu zaskoczenie - pasażerowie siedzą po polsku, czyli jak krowy, zajmując miejsca dla rowerów. W Koblencji obserwuję z kolei totalny anarchizm. całe centrum jest królestwem pieszych, ale nawet poza nim piesi robią co chcą i na pasach na zielone światło czeka zdecydowana mniejszość... 

A pierwsze rowerowe zetknięcie z wielkim Renem? Rzeka robi większe wrażenie od Mozeli, niesie wyraźnie więcej wody i ma szybszy nurt. Jest też szersza, a dolina upstrzona jest zamkami i pałacami. Na długich odcinkach za Koblencją znikają jednak poważne drogi rowerowe, miejscami jest kompromitująco infra strukturalnie. Tego akurat się nie spodziewałem, tutaj dolina Mozeli wykazała swą wyższość. 

Szuwary nad Mozelą i lekkie ślady jesieni

Zamek Lieser

Jesień w pełni

Bernkastel-Kues

Kromki bauera, jogurt bez laktozy i Gouda - czego chcieć więcej?

Rynek

Miejscami ddr mocno się przewęża

Jest chmurno, co chwilę popaduje

Kazarki egipskie były jak niektóre koty - nie przywykły pierwsze ustępować z drogi

Na granicy Imperium Romanum - lewy brzeg Renu był barbarzyński

Woda nie jest zielonawa, nie śmierdzi, nurt dużo szybszy niż w Mozeli

Boppard

Rzeka jest potężna a brzegi strome

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984634


Dystans139.74 km Czas08:21 Vśrednia16.74 km/h Podjazdy778 m
Tour de Altes Reich, dzień 11: Meandrując razem z Mozelą

Temperatura w cieniu 34 stopnie. Słońce nagrzewa ziemię, napływają chmurki i zaduch robi się nie do zniesienia. W końcu następuje przesilenie i pierwszy raz (11. dnia podróży) spada deszcz. Jest gwałtowny, oczyszcza trochę krajobraz i wzmaga zapach winnic. A te są wszędzie. Odkąd opuszczam Luksemburg, jadę cały czas wzdłuż Mozeli. Zaduch zniechęca do jakichkolwiek prób zobaczenia rzeki z góry, wystarczająco nieprzyjemnie jedzie się doliną. Gdy zatrzymuję się by ugotować pulpę, gorąca strawa wyciska ze mnie siódme poty. Leje mi się z czoła w trakcie jedzenia... Widoki są jednak urocze a brzegi-stoki gór niebywale strome. 

Trasa rowerowa biegnie albo asfaltowymi ddr-ami, albo bardzo lokalnymi drogami. Jedzie się w ciszy, rowerzyści rzecz jasna są, jest ich sporo, ale nie ma tłumów. Nastrój tworzą rzymskie kamienie milowe, pionowe niemal winnice i liczne barki, łodzie, promy wycieczkowe na Mozeli o nazwach typu księżniczka vel królowa Mozeli. Policja dzielnie siedzi w krzakach i sprawdza przy pomocy lornetek oznaczenia łodzi/promów/barek/łódek. Ordnung must sein! 

Jeszcze w Wielkim Księstwie

Nad rzeką Sauer - na drugim brzegu już Palatynat Reński

Trewir

Porta Nigra - kolejny rzymski "ostaniec", erodujący tu niemal od 2000 lat...

Mozela potrafi być całkiem szeroka, ale woda jest mętna, zielonkawa i nieco śmierdzi...

DDR nad Mozelą

Kamień milowy cesarza Karakalli. Wiodła tu rzymska "autostrada" z Augusta Trevorum (Trewir) do Confluentes (Koblenz).

Winnice dzielą się na dolinne i stokowe, gdzie nachylenia dochodzą do 70%

W miasteczkach i wsiach nadmozelskich roi się od winiarni i możliwości degustacji 

Po deszczu

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984395

Dystans126.37 km Czas07:58 Vśrednia15.86 km/h VMAX63.84 km/h Podjazdy2066 m
Tour de Altes Reich, dzień 10: Wielkie Księstwo Luksemburga

Waloński poranek robi mi psikusa - przebiłem oponę i dętkę szukając noclegu (najeżdżając na ukryty w ziemi drut kolczasty). Zaczynam zatem od wymiany dętki i pompowania. Komary mi nie dokuczają - wymarły kilka miesięcy temu. Mijam wyschnięte na wiór pola, wyschnięte lub ledwo zipiące strumienie, na każdym postoju prześladują mnie gangi wyjątkowo agresywnych os. Krowy pasą się wyłącznie pod drzewami. Upał już o 9 jest nieprzyjemny. Przez cały dzień będą mi towarzyszyć suche łożyska potoków, omdlałe liście krzewów (np. tarniny!), dęby usychające na stojąco. 

Zaduch i skwar nie przeszkadzają jednak... emerytom. Tym na e-bike'ach. Babcie są zawsze szybsze od dziadków. Jedna - rzecz jasna po niemiecku - tłumaczy się z wyprzedzenia mnie (że ma elektro-moc, he he). Pojawiają się chmary frankofońskich kolarzy. Zadziwia i frustruje stromizna podjazdów. Dopiero tutaj Ardeny pokazują charakterek. Nie brakuje tu zacnych ścianek podjazdowych, znakomitych dróg, tras rowerowych, zamków. Wielkie księstwo licznych i stromych, choć krótkich podjazdów, nieba nieskalanego najmniejszą choćby chmurką. Pejzaż przypomina Dolinki Podkrakowskie, ale bez skał wapiennych. By pokonać 8 km w linii prostej przejechać trzeba jakieś 35 km (i to cały czas góra-dół-góra). Luksemburg jest piękny, ale mógłby być ciut mniej upalny, bo 35 stopni na odsłoniętych stokach daje popalić... 

Walońskie klimaty

Clearvaux, Luksemburg

Zaskakujące momentami ardeńskie pejzaże

Po wioskach "czuć piniondz". Wszędzie jest ekstremalnie czysto.

Bourscheid, zamek. Dojazd tu wymagał pokonania tysiąca interwałów w upale.

Wszędzie wlazłem za darmo

Przepięknie położony zamek Brandenbourg. Wypociłem litry potu w upale, by zdążyć na złotą godzinę. Niestety był już zamknięty...

Vianden - największy zamek Wielkiego Księstwa

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941535


Dystans148.29 km Czas08:51 Vśrednia16.76 km/h VMAX59.91 km/h Podjazdy1808 m
Tour de Altes Reich, dzień 9: Walońskie lasy i pastwiska

Dzień inny niż wszystkie na tej wyprawie. Duże niezamieszkałe przestrzenie, góry i lasy. Oddalałem się coraz bardziej od niemieckości, choć na guten morgen wjechałem z Belgii do Niemiec. To był jednak krajoznawczy obowiązek, do miasto Monschau zasługiwało na to by nadłożyć drogi. Tym bardziej, że droga do niego była rozkoszą, którą zapewniała trasa rowerowa W9, poprowadzona po nieistniejącym torowisku. Gdy wjechałem w końcu z powrotem do Belgii, upał tężał wraz z przewyższeniem. Zmierzałem na najwyższy szczyt Belgii i całych Ardenów - na Bontrange. W Walonii zaskoczyła mnie kiepska infrastruktura rowerowa (z wyjątkiem wspaniałej DDR Malmedy-Trois Points), ale większym problemem był upał, osy i miejscami - słabe asfalty. Krowy kryły się w cieniu, co chwilę mijałem jakąś "Friterie" lub kapitalną kamienną twierdzę - tradycyjne walońskie domy pozbawione są okiennic i mają niewiele okien, ale dzięki temu są oryginalne. 

Nie obyło się niestety bez użądlenia dzikiej pszczoły, które to okazało się jednak niezbyt groźne (trzmiel to jednak inny poziom bólu i konsekwencji). Zaliczyłem też kapitalny nocleg w szkółce "choinek". Gdy rozkładałem namiot, z pobliskiej drogi usłyszałem donośne "kurwa", to rodacy wyjechali na trening szosówkami...  

Z Roetgen do Monschau

Monschau - miejscami niemieckie

miejscami bardziej francuskie

ale przede wszystkim ardeńskie

Bontrange - najwyższy szczyt, czy tam raczej punkt Belgii

Malmedy

La Roche-en-Ardenne. W sercu Ardenów.

Walońska zagroda

Waloński pejzaż

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941243

Dystans63.09 km Czas04:07 Vśrednia15.33 km/h VMAX52.13 km/h Podjazdy881 m
Tour de Altes Reich, dzień 8: Holandia Garbata, Moresnet i niemiecka Belgia

Poranek naznaczony był sprintem do Warburga. Musiałem zdążyć na ekspres regionalny do Hagen. Stamtąd pierwotnie miałem jechać do Kolonii (z przerwą na zwiedzanie katedry), ale ostatecznie wybrałem wersję szybszą - bez przesiadki - bezpośrednio do Aachen. Tak oto dwoma pociągami za łączną kwotę 30 zł przejechałem ponad 300 km. W dodatku była kontrola biletów i kierownik oddając mi bilet rzekł: "prosze" :) Wsłuchiwałem się w rozmowy nastolatek jadących przez Hagen do Kolonii i najładniejsza w pewnym momencie zdradziła swoje pochodzenie słowem na k... Ogólnie podróż minęła przyjemnie i gratulowałem sobie pomysłu na ten pociąg, bo skład wypełnił się ludźmi dopiero przed samym Hagen. Pociąg do Aachen, gdy minął Düsseldorf także pozwalał złapać oddech. 

W Akwizgranie panował nieznośny zaduch i upał, ale były to znaki rozpoznawcze całego rajdu. Wszystkie kraniki z woda pitną były nieczynne. W markecie roiło się od Holendrów i większość była na rowerach... Przybyłem tu by oddać hołd odnowicielowi cywilizacji europejskiej - Karolowi Wielkiemu. Wstęp do katedry był formalnie płatny (skrzynka na symboliczne 1 euro), wrażenia były niezwykłe, bo tutaj zaczęło się tak naprawdę średniowiecze. Niestety miasto znacznie ucierpiało w czasie wojny a dziś brakuje mu stylu i klimatu. 

Moim celem dnia było zdobycie najwyższego wierchu "Alp Holenderskich" - Vaalsbergu (322 m n.p.m.)  i przejazd przez jedyne wzniesienia Holandii. O ile podjazd był dość ciekawy i widokowy, to atmosfera na "szczycie" przypominała festiwal parkingowo-klapkowo-restauracyjny. Tutaj rowerzystów niemal nie było. Po belgijskiej stronie przywitał mnie błogi spokój i francuska l'atmosphère. Bonjour, które usłyszałem w wiosce Gemmenich, zdziwiło mnie niezmiernie, bo spodziewałem się usłyszeć niemiecki we wsi o typowej niemieckiej nazwie, w dodatku leżącej na terenie niemieckiej Belgii. W tym kraju nic jednak nie jest proste. Typowo niemiecką zabudowę zamieszkiwali tu frankofoni, w miejscowościach o francuskich nazwach dało się usłyszeć niemiecki. Wszędzie dumnie powiewał galijski kogut - symbol Walonii. 

Przejeżdżałem też przez obszar dawnego prawie-państwa Moresnet, które przez ponad 100 lat nie należało do żadnego z państw (od 1815 r. bufor między Prusami a Niderlandami) i stanowi niezwykły przykład państwa zapomnianego, czyli mój ulubiony kawałek z wielkiego tortu zwanego "dziedzictwem europejskim".
Zwraca uwagę spora suma przewyższeń, przypominająca że w chwili wjechania do Holandii wjechałem de facto w Ardeny (co samo w sobie brzmi idiotycznie). 

Słynna fontanna "Obieg pieniądza" a w tle katedra zbudowana przez Karola Wielkiego. 

Świecznik Fryderyka Barbarossy i to co w katedrze najcenniejsze - sztuka karolińska

Holandia Garbata w pełnej okazałości

Kościół w Vaals

Podjazd na Vaalsberg i trzy flagi na trójstyku niemiecko-holendersko-belgijskim.

Belgijska wioska: porządek arcyniemiecki, język arcyfrancuski

Przyjemny nocleg w Raerenerwaldzie

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884687

Dystans84.29 km Czas04:48 Vśrednia17.56 km/h VMAX43.49 km/h Podjazdy896 m
Tour de Altes Reich, dzień 7: Klęska pod Warburgiem

To miał być dzień transportowy na zachód Niemiec. Niestety musiałem pilnie serwisować tylne koło. Tymczasem internet uporczywie pokazywał brak sklepów rowerowych w Warburgu. Wizja lokalna potwierdziła ten fakt. Przyszło mi więc, zamiast szybko załatwić sprawę i wsiąść pociąg w stronę Zagłębia Ruhry, pedałować do Hofgeismar. Miasto było pod każdym niemal względem nędzniejsze od Warburga, ale będzie zbawione, albowiem miało aż dwa sklepy rowerowe z serwisami. Zrobili mi centrowanie i wymianę szprych o połowę taniej niż w Norwegii i... bez rachunku. Niemców już nie ma.

Moja radość z odzyskania sprawnego roweru nie trwałą długo: zgubiłem zapięcie rowerowe. Odkryłem to niewiele przed Bad Karlshafen, no i musiałem zawracać "na wyścigi" do Hofgeismar, gdzie zresztą okazało się, że obydwa sklepy rowerowe są już zamknięte...
W ten oto sposób straciłem ostatnie złudzenia, że mam prawo do odrobiny farta. Wszystko zaczęło mnie wykurzać: upał, trwające tu żniwa, ścierniska, wszechobecne osy, remonty dróg i kolei. Najbardziej szkoda, że nie dotarłem do kolejnego ładnego miasteczka - do Uslar.

Warburg jest ładnym miastem, choć do heskiej elity mu daleko (zresztą to już Westfalia)

Sympatyczny Trendelburg/Hessen. Do Bad Karlshafen już nie dotarłem.

"Heska Bohemia" - tak nazwałem te rejony.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884462


Dystans121.00 km Czas07:44 Vśrednia15.65 km/h VMAX51.86 km/h Podjazdy1295 m
Tour de Altes Reich, dzień 6: Heskie życie

Kolejny dzień pełen wrażeń i pękający w szwach od atrakcji. Obudziłem się w chwytającej za serce scenerii heskiej prowincji. Po wsiach biją dzwony, na niebie znów śladu chmurki, przystąpiłem wiec z entuzjazmem do eksploracji zakamarków heskości. Wymienię tylko te miasta-cuda: Spangenberg, Melsungen, Homberg i Fritzlar. Konia z rzędem temu, kto je uszereguje pod kątem atrakcyjności... 

Wąskie uliczki będą skutecznie nieraz chronić przed gorejącym jaskrem, wysysającym ze mnie soki na otwartych przestrzeniach. Będę wiec wypatrywać kolejnych miast jak wybawienia przed słoneczną monokulturą. Gdy słońce wreszcie osłabnie, w najmniej atrakcyjnym mieście dnia - Wolfhagen - usłyszę brzdęk kolejnej szprychy. Znów poszła od strony kasety. To zresztą bez znaczenia, bo koło wymagać będzie sensownego wycentrowania. Krótki okres dobrej passy dobiegł końca. Co gorsza, po raz pierwszy na trasie mam problem ze znalezieniem noclegu, bo w lesie roi się od ambon. Hesja przywitała wiec mnie serdecznie, ale żegna dość ozięble. 

Stadthosbach ukryte wśród górek z charakterem

Cudowny Spangenberg

i pięknie położony

Melsungen

Boczne uliczki w heskim Melsungen

Pejzaż typowy dla Hesji-Kassel

Homberg/Efze

Rynek jak z klocków lego. Niesamowity Homberg. Kto wiedział o jego istnieniu niech pierwszy rzuci gotycko ciosaną belką

Fritzlar - miasto biskupie

Fritzlar - rynek. W tym miejscu się poddałem. Zabudowa starówek tych miast prezentuje taki poziom, że nie sposób rozstrzygnąć o pierwszeństwie.

Jeszcze Fritzlar...

Naumburg - ostatnie z urokliwych heskich miast.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882535